środa, 30 stycznia 2008

po wielkiej wojnie...

Mijają dni opowieści o powrocie z wojny,rozpoczyna sie jakaś normalność.I Bernard z Zofią zaczynają mówić o teraźniejszości i przyszłości,i inni podobnie.Sąsiedzi zaczynają spotykać się,omawiać -to co nowe,włanczać się w bieżące życie wsi,gminy.Majatek ziemski w Przesławicach - po Zimmermanie przejmuje państwo-on zaginął bez spadkobierców na wojnie-tak mówią.Ziemię w dużej części władza parceluje i sprzedaje chłopom.Dawni pracownicy -rozpoczynają -budowy na swoim.Starzy gospodarze też zwiekszają swoje areały.Bernard też nabywa cztery hektary...dokupuje konie-takie do roboty-ciężkie jak mawia.Wolniutko stabilizuje sie Polska władza w Łasinie,jest pierwszy nasz wójt,polska w wiekszości rada.Tylko ten pieniądz-szaleje inflacja-i tzw polska marka-przypomina o dawnych czasach.Bernard jest ostrożny w zakupach,w gromadzeniu pieniędzy-wie z opowieści z wojny-że inflacja może zniszczyć każdego.Pieniadze -jakiekolwiek sie pojawiają-zamienia w dobra trwałe...kupuje jako jeden z pierwszych maszyny rolnicze-wyprawy dla córek:zastawy,garnki,sztyćce....I zakupuje dwie gospodarki...Przydadzą sie -powiada.Jedną w Łasinie-drugą w Rogóźnie.Tam -jak powiada-wpuszcza-dzierżawców.Mają uprawiać ziemię i dbać o zagrody.To-jak sie potem okaże-wiana dla córek.


Następuje zmiana pieniedzy-wchodzi w obieg silna złotówka-po reformie Kwiatkowskiego.Buduje się Gdynia,buduje sie polskie jednostki wojskowe w Grudziądzu,powstają fabryki...Zwieksza sie zapotrzebowanie na produkty rolnicze.Chłopi na Pomorzu chwalą powstała Polskę.Sceptyczni Niemcy-których tu prawie połowa ludnosci też zaczynają dość przychylnie mówić o nowym państwie.Widzą recesje w Prusach-niedalekich,Gdańsku-niby wolnym...Powracają przedwojenne -dobrosąsiedzkie zwyczaje i obyczaje...A Zosi i Bernasiowi córki dorastają.W miedzyczasie niepokuj wywołuje wojna "bolszewicka".Wszyscy -i Polacy i Niemcy-chcą pokonania najeźćcy.Niektórzy opowiadają swoje wspomienia z niewoli w Rosji w niedawnej wojnie...Są tacy co widzieli pierwsze "nowe porzadki" bolszewików,opowiadają o okrucienstwie nowych władców...Na apel władz-ale i spontanicznie-młodzi idą na tą wojne,gospodarze zakupuja w Gdańsku karabiny i przekazują wojsku...Nawała odchodzi...cud nad Wisłą popędza Rosjan na wschód.Znowu wraca uspokojenie...


Wojna okaleczyła Bernarda-kuleje dość znacznie-ale coraz bardziej -praca i ruch zalecza dawne rany.Tylko sporo szram.Ale z tym można żyć.Czasem tylko -wspomina jakieś epizody,powiada o wybuchach,gazie,poparzeniach...No i ...Zosia w ciąży.Da Bóg-może chłopak sie urodzi?A chciałby...Ze zdwojoną siła pracuje.Uprawiają tytoń-choc mozolnie pracochłonny.Ale daje zyski.Uprawiaja buraki cukrowe-wiele z tym pracy ale sam zysk-za buraki płacą,liscie dla bydła a z cukrowni otrzymuje sie wysłodki,melasę...i inne odpady-przydatne w gospodarstwie.Sieją też rzepak-choć przeróbka odbywa sie pod Gardeją-już na Prusach-ale na granicy przepuszczają.Tam tłoczą olej-dobry i dobrze sie sprzedaje.Tam też sptyka znajomych z przed wojny i Polaków i Niemców...


No i rodzi się syn,Alfons.Może będzie następcą?Rodzą sie pytania i troska aby wyrósł zdrowo.I tak naprawde rodzina ustawia się wokół tego młodego.Rozpieszczają go,staje sie dla dorastających sióstr taką maskotką.Ale dziadek chce -aby nie był maminsynkiem i trzyma dość twardo.Z czasem Aloś towarzyszy ojcu we wszystkich zajęciach...wedruje po polach,lesie...Jeszcze mały-a "pomaga"-tak mu sie wydaje.Po dwuch latach rodzi sie drugi syn-Bolesław.Chłopcy-to pociecha Bernarda.W tym też czasie-zakochuje sie-i wydają Trudę.Chłopak-to syn wojennego kolegi Bernarda-Kerszteina.Po ślubie dostają zakupioną wczesniej gospodarke w Rogóźnie.Dokupują ziemie.Otrzymują od Bernarda gospodarskę i wyprawę;konia,wóz,dwie krowy...od Zosi skrzynię z wyprawą sypialniano-kuchenną.Da Bóg-poradzą sobie.Blisko mieszka stary Kersztein-jakby co zainterweniuje. Niezadługo Zosia też szykuje sie do ślubu.Zakochuje sie w niej daleki kuzyn-Mulewski.Też z tych spod godziemby...Tym razem szykuje sie wielkie wesele i zjazd rodzinny...Bernaś nie wykazuje entuzjazmu-ale Mulewscy naciskają...a konto nowej pary dokupują duży łan ziemi-sasiadujacy z gospodarstewkiem łasinskim Bernarda,mają takie wznioslejsze plany...oni cały czas żyli wspomieniami dziewietnastowiecznymi...Bernaś nie jest zachwycony-on jest realista i twardo stąpa po ziemii...Wie,że tamto mineło,że wielkopaństwo skończyło się,że bez pracy w pocie czoła...Mulewskich trochę zna...widzi jak gospodarka upada-a tyle tam ziemi...Ale Zosia zakochała się,może ona Jana-przyszłego zięcia zmobilizuje do pracy... No i wesele...wielkie,z udziałem gosci z Grudziądza,Bydgoszczy,Berlina i Hamburga...No i te ich głośne i ciche dyskusje.I niektórych zdziwienie-że Jan bierze-chłopską córkę,że to nie pałac a wiejska skromna zagroda...I choć Bernard wie-kim sa ci ludzie-że to jego dalecy krewni...szlag go trafia-ale cóż -zaciska zęby-wesele trwa...I choć w Przesławicach tamtych czasów przeplata sie mowa polska z niemieką-na tej uroczystości-słowa niemieckie go drażnią.A przecież doskonale ten jezyk rozumie...I wtedy w duchu postanawia,że jego synowie nie będą się stykać z niemiecką częścią rodziny,że on już też tam ,u tamtych bywać nie bedzie...I poczęści realizuje swój plan. Dziwny był ten Bernard.Nigdy nie żałował dla dzieci grosza-ale wesele Zosi podliczył...Wyszło-że kosztowało tyle -co osiem mórg ziemiii. Boże - jaka strata...


Mijają kolejne lata.Własciwie podporzadkowane dogadzaniu chłopcom i ich zachciankom.Alfons jest szczególnym pupilem Bernarda-twardy,podobny do ojca i wpatrzony w niego.No i pomaga mu w pracach.Boleś jest delikatniejszy-bardziej przypomina Zosię,często bywa u krewnych Zosi,mały jeszcze a -niewiadomo kiedy nauczył sie mówić po niemiecku...to trochę drażni Bernasia-ale milczy-bardzo kocha Zosię,i wie-że ma zawsze dobre pomysły w gospodarce...ale te ciągoty do Brotzkich...i ciągłe mowy Bolesia,że u wujka Władka,czy Franca to czy tamto...Może odzywają sie jakieś dawne urazy z wojny...może tu i ówdzie budząca się jakieś niechęci...do tamtych...No i gazety opisujace spory i jakieś rozróby w Grudziądzu,Gdańsku...Zauważa,że Niemcy zaprzestają wysyłać swoje dzieci do szkól publicznych-że otwierają swoje...Dziwi się,że władze pozwalają,jest pewny-że kiedyś to się źle może skończyć...


Ale dziś ma inne zmartwienia,takie gospodarskie.Chłopaki rosną-trzeba by o nich pomyśleć.


U Trudy wszystko dobrze-ma dwóch synów.Rosną jak na drożdżach...i z przejęciem słuchają jego opowiesci...Lubia dziadka a to cieszy.Zosia i Bernard co kilka miesiecy zawijaja do Rogóźna-choć to wyprawa. Niepokoją obserwacje Zosi...młodszej córki.Jan Mulewski lubi sie zabawić,popić...Raz nawet Bernard spłacał jego długi komornikowi...Jan obiecał poprawę-ale ...szkoda gadać...I ta córka spędza im sen z oczu.A własciwie-nie córka a zięć...Wie,że gadanie-"a nie mówiłem"-właściwie niczego nie zmienia.A mają już dwoje dzieci,Józefa i Janinę.Boże jakie to fajne dzieciaczki...Pomagają Zosi-córce-jak mogą-bardziej w naturze-to kupią ubranka,sukienki...bo jak Jan dopatrzy sie pieniedzy-już urzeduje w którejś z łasińskich gospód.


Czas mknie...komunia Alosia...


To stare zdjęcie-z lat trzydziestych to jedyna pamiątka-znana i dostępna po Alosiu-z tamtych lat.Z sentymentem spogladam dziś na mojego ojca...I jeszcze w pamieci ten fragment ogrodu z Przesławic i jakby znajomy płotek...drobiazg ale mnie też przypomina własciwie dzieciece lata...no i widoczny fragment stołu...Przetrwał nawet wojne...był u nas-a potem ...po wielu zawirowanich gdzieś zaginął.Patrze na tą fotkę...nie wiele sie to zmieniło w tradycjach od lat...i wtedy z jakąś pompą obchodzono uroczystosci komunijne...Ciekawa ta jego fryzura...Dziś już nikt nic nie powie o tamtym dniu...nie ma już bohaterów z tego zdjęcia ani ludzi najpewniej stojących obok niego...wszyscy pomarli lub pogineli w nastepnej wojnie...albo po niej-ale to już następne historię... PRZEMIJA POSTAC ŚWIATA...

wtorek, 29 stycznia 2008

ostatni rok wielkiej wojny

Zdjęcie obok-ze zwózki zboża z Hermanowa-to ostatnie dni pobytu Bernarda przed wyjazdem na front,Stare i sentymentalne zdjecie-za wozem biegnie jedna z córek-dziś już nie można ustalic-która.Nikt już ze zdjęcia nie żyje...ale też pomarli i synowie Bernarda-ale to dużo dalsza historia.A zdjęcie-pamiętam-przechowywane było-jak...relikwia.
Mija lato,jesień i stosowne prace w polu.Do Przesławic dociera wieść o zakończeniu wojny.Radość,euforia u ludzi-tylko gazety jakieś niezadowolone.Wśród miejscowych Niemców jakaś goraczka...Gdzieś tam wyrzucają Niemców,Warszawa wyzwala sie,rozbrajają obcych...w Poznaniu rozruchy...pada nazwisko Paderewski...Dla Zosi te wieści zwiekszają niepokój-dlaczego Bernard nie wraca?Żyje?W niewoli jakiej?Na nowej wojnie?Czas mija.Mówi się o plebiscycie,o walkach,o listach narodowosciowych i wyznaniowych...Niemcy poszukują dla siebie najkorzystniejszych argumentów...A powiat grudziądzki staje sie dość długo niczyj...Wreszcie informacja-do Grudziądza,Łasina...wchodzi Polskie wojsko-Niemcy wycofują sie.Tu będzie Polska.A gdzie Bernard?Zaczynają się tworzyć polskie struktury władzy-Zosię to przeraża...kim własciwie jestem-Polka,Niemka?Jej rozterki rozwiewa Bernard-wrócił-znowu powiązany-dosłownie białymi paskami z koszuli...Jak mówi-uciekł z drzwi smierci.W ostatnich dniach raniony,leżał długo w błocie...Zbierali trupów,poruszył się-przekazali do szpitala.Tam odzyskał przytomność...ale zobaczył całego siebie w opatrunkach... zaczął regenerować się,chciał żyć.Przeżył.Jak ogłoszono koniec wojny-z innymi rozpoczął wedrówke do domu-tym razem z jakiegoś szpitala pod Aahen...Pociągi nie chodziły,w całych Niemczech jakiś bałagan...rewolta.Słyszał,że odradza sie Polska,że Niemcy czują sie poszkodowane mającymi nastąpić zmianami,kontrybucją jaką maja zapłacić Anglii,Francjii i innym...Widział też rozpacz tamtejszych matek po zaginionych mężach,synach...ale co mu tam,on spieszył do domu-do Przesławic.I w tym momencie-wszystko jedno-byle tam dotrzeć,ma nadzieję,że nie stała im się krzywda.Wiedział-że ich strony omijały fronty.Boże-jakież wielkie te Niemcy.Pieszo szedł z innymi powracajacymi długie kilometry.Czasami kawałek jechali jakimś lokalnym pociagiem.Czasem okazywało sie,że jechali gdzieś-"nie -podrodze",trzeba było wracać.I tak całe tygodnie...Dotarł wreszcie do Magdeburga-stąd jakoś jechał pociąg z wojskiem-do Breslau-do Wrocławia.To juz bliżej domu.Z tego Wrocławia-jeszcze tydzień wędrówki-do Gdańska-gdzieś przez Frankfurt,Szczecin...To już jak w domu.Jeszcze dzień dwa.Furmanką,pociagiem ...pieszo.I jest....Boże-jest w domu...jaka radość...i jakoś wszelkie bóle mijają...nawet nie wiele mówi....spać spać sp.... Zosia pomaga mu sie rozebrać,gotuje gar wody i myje,czysci rany,zmienia opatrunki...płacze....z radości. I co tam wojna,jakaś nowa władza,co im tam-są razem ,przeżyli tą przeklęta wojnę...i własciwie-co z tej wojny mają?...ale idzie noc...cicha i dziś spokojna,juz bez leków i złych snów...noc już w świecie bez wojny i bezpiecznym...A CO PRZYNIESIE ŚWIT I NOWE CZASY....KTO BY O TYM TERAZ ....DZIŚ MYSLAŁ. A CZASY IDĄ NOWE....INNE...RYSUJE SIE DOBRA PERSPEKTYWA....ale o tym ....za moment.

niedziela, 27 stycznia 2008

powrót na front...

Czas urlopu mija szybko.Zosia wymusiła zrobienie zdjęcia,dziewczynki nie odstępowały ojca ,bez przerwy domagały sie wojennych opowieści. Te nie były budujące,ale mowił im o tym oględnie...jakby oswajał z mogacą-często nie przewidywalną własną egzystencją.Ale zawsze pocieszał-"dziewczyny-ja nie dam sie zabić".No cóż-w nadzieji siła.Dwa tygodnie mineły...całą rodziną odwieziono Bernarda do Łasina-na stacje... Stąd pojechał do Grudziądza-i dalej do Berlina i Aahen...i dalej-na front.On w pociągu-one na bryczce-wszyscy przygnębieni...Kiedy-i czy spotkamy sie jeszcze... A z pól wojennych dochodziły smutne wieści.Wojna zatrzymała sie-wojska stały latami w miejscu.Przeciwnicy-w wojennej propagandzie obrzucali sie...próby budzenia dalej wojennego zapału załamywały sie.Co i rusz dochodziły wieści o zabitych lub zaginionych,coraz częsciej-gońcy donosili koperty z czarnymi opaskami...Niezadowolenie rosło.Słyszano-że w wielkich miastach narastały niepokoje społeczne,coraz częsciej słychac było o rozpadzie mocarstw-o budzeniu sie z niewoli i uśpienia małych narodów.Zaczeto mówić o Litwie,Czechach...Serbii,jakiejś Jugosławi...Coraz częsciej-że odrodzi sie Polska.Ludność polska zaczęła coraz częsciej dowiadywać sie-o "dawnej swej potędze",zaczęto mówić o różnicach miedzy Polakami,Niemcami,Rosjanami...o naszym zniewoleniu,o wredocie -przed dziesiątkami lat-naszych sasiadów...ale też stawiano pytania-dlaczego ta Polska kiedyś w XVIII wieku upadła...Zosię mało interesowały te wielkie sprawy...bardziej codzienny byt i ich los.Kim oni są,gdzie trafią -jak wybuchnie ta Polska..no i czy Bernaś w porę wróci...niech on decyduje-co z nimi-co ją tam ta polityka obchodzi...Aby nie było zbyt mało zmartwień rozchorował się teść i po tygodniu-zmarł.Leciwy był-ale cóż poradzić.Przy pomocy sąsiadów-przygotowała pogrzeb-wysłała depeszę na front-ale Bernasia nie puscili.A może nie dostarczyli nawet depeszy...Front już sie walił...W wojnę włączyła sie Ameryka.W Rosji - jakaś rewolucja,coś tam słyszała ,że do władzy doszli jacyś bolszewicy...Ale ta Rosja to gdzieś daleko,tam nie było Bernarda.On walczy-czy walczył(?) na zachodzie-gdzieś we Francjii. Zosia dalej pracuje w polu,sieje i zbiera plony,uprawia-jak potrafi ziemię.Ciężko-ale cóz począć.A on pojechał na front... I wieści sie jakby skończyły-wysyła sumiennie listy-ale od dłuższego czasu-brak wiadomości.Cisza.Ludzie mowią o rozruchach ...o abdykacji cesarza,o walkach w Warszawie ...o wojnie wewnętrznej w Rzeszy ...o rozpadzie ...swiata.Tak -o rozpadzie jej świata -który znała,który miała w pamięci....Boże świety-a on nie wraca...czy żyje,czy ...tysiące pytań...Kiedyś w Grudziądzu-obserwowała przez chwile koleje...widziała tam pociągi z rannymi,pociagi z wojskiem -jakby skadś uciekali....dokąd jadą?Co za czasy....

sobota, 26 stycznia 2008

urlop na wojnie....

Któregoś dnia Zosia wybrała sie z tesciem orać pole na tzw Hermanowo.To była działka-dokupiona przed wojną z podziału splajtowanego majatku.Z Przesławic nabyli tam działki jeszcze inni czterej ich sąsiedzi.Na to pole trzeba było jechąć drogą-wąwozem-jakieś 1400m.Niby nie wiele,ale spora nierówność o górzystość sprawiała sporo kłopotów...szczególnie jej,nie wprawionej do takiej pracy.Postanowili-z teściem orać pole-bo jesień i pod letnie uprawy tak trzeba.A na innych pomoc liczyc nie było można-każdy miał podobne problemy.Dziadek miał trzymac lejce-Zosia-postanowiła prowadzic konie za łuzdy.Najtrudniej pierwszy -prowadzacy ciąg...potem jakoś będzie.No i tak orzą...Co przejadą pole-sprawdzają,czy skiba w miarę równa,czy prosty ślad...Po trzech godzinach Zosia i jej teść-prawie padają ze zmeczenia.Bo i płog okazał sie cieżki,konie nie bardzo tych koniuchów chciały słuchać...a może przedobrzone i skiba zbyt głęboka...ale teść twierdzi ze "wsam raz".Wtem widzą biegnąca Trudę-z wrzaskiem z daleka-"tata tata przyjechał....".Zosia zostawiła teścia,konie...i popedziła do domu...Prawie na skrzydłach-nie czuła zmeczenia,dnia pracy...wpadła do domu...Widok jak z basni...Bernard podrzucał Zosię,karmił jakimiś cukierkami....spostrzegł żonę-postawił na podłodze dziecko....stanęli naprzeciw siebie...nic nie mówią-patrzą i płaczą...I tak stoją ...Przybiega Truda,patrzy Zosia...Raptem wszyscy chwytają sie za szyję,sciskają w ogólnym szlochu radosci,szczęścia...nadzieji i... Mija pierwszy moment powitań,urywane rozmowy o dniu dzisiejszym...Bernard wychodzi pomóc uporac się staremu ojcu z uprzężą,konmi...a przede wszystkim -jak trzeba -witają się. W pospiechu Zosia wykonuje codzienne oprządki,przygotowuje strawę...wie-że zaraz posciągają sasiedzi-głodni wieści z wojny,może o swoich...Wie ,że dopiero wieczór bedzie dla nich...dla rodziny.Tak już jest na wsi...Do wieczora-Bernaś opowiada swoje przeżycia z wojny.Zosia wie-że nie mowi wszystkiego,omija jakieś złe i straszne chwile,o swojej wpadce na minę tez mówi oglednie...pewnie dlatego że z zaciekawieniem-łykając kazde słowo-słuchają córki i dzieci sąsiadów-które tez sie tu znalazły.Zosia zauwaza,ze Bernard ze smutkiem wspomina poległych,martwi się o rannych...I z jakimś przejeciem opowiada-ze ten wróg-to tacy sami chłopcy,też majacy rodziny...i często wtraca-że po drugiej stronie słychać też mowę polską...Mówi,że po tej wojnie-to chyba świat się zmieni...Potem Zosia słyszy dyskusje mężczyzn...Zastanawia się-jak pozbyc sie dzis tych przybyszów...Ona chce pobyc z nim,córki też-a ta cała wojna-niech ją szlag trafi...Sąsiadki pomogły-wymyslając jakieś pilne prace...
Jedno-co sobie powiedzieli-jutro jedziemy zrobić pamiątkowe zdjęcie-kto wie-co bowiem przyszłość przyniesie...a Bernaś ma po dwóch tygodniach wracać na front...Zosia postawiła na swoim-jutro do fotografa-bo potem bedzie praca,codzienne troski...i czas ucieknie,a ona chce miec z nim -obrazek-i on ma ją zabrac na ten front-na tą wojnę.
Wieczorem Bernas długo rozprawiał z córkami,opowiadał-jak nigdy bajeczki do snu.A dziewczynki nie chciały długo zasnąć.Potem poszedł pogadać z ojcem-teściem Zosi.Boże-co oni tyle gadają...Wreszcie przyszedł...utulił stęsknioną Zosię.Była noc...I pogadali-bez słów. Na słowa jeszcze przyjdzie czas... I żeby tą wojnę,cesarza i ...diabli wzieli...

środa, 23 stycznia 2008

co z tym zrobić...


Pewnego razu -pod wieczór do jej chłopskiej zagrody zawitali jacyś obcy.Z gazety grudziądzkiej p.Kulerskiego.Są mili-proszą o wywiad.Zofia czuje sie tym skrepowana,zażenowana...Od gości dowiaduje się,że jej mąż-Bernard pochodzi gdzieś z odległego styku Kujaw i Wielkopolski,że rodzina kiedyś posługiwała się herbem...Ci chcą wiedzieć więcej,chcą szczegółów z życia,dopytują-jak to się stało-że dziś są pospolitą chłopską rodziną.Zosia nie potrafi sprostać ich pytaniom... Pyta swojego-sędziwego teścia.Ten niejako z obawą i zakłopotaniem,z wzruszeniem zaczyna swą opowieść.Myli jednak przeszłość z terazniejszością,miesza ludzi...Zosia tłumaczy cichutko gościom-że teść ma ponad osiemdziesiąt lat,że często zapomina,że potrzebuje opieki...tylko czasami jej pomaga w drobnych pracach;przy chlebie,obiedzie jakichs pracach przydomowych,że jego opowieści może prawdziwe,może nie...Ona obiecuje dowiedziec się czegoś więcej od Bernarda-jak wróci...Goście zostawiają pare gazet...tam seria o Polskich rodach na Pomorzu,na Ziemii Chełmińskiej ...Gazeta budzi dumę Polaków,tęsknotę za własnym krajem...rozbudza wolniutko nadzieje,że ta wojna może być jakimś odrodzeniem...Dla Zosi to nowy swiat,nowe wyzwanie...przypomina sobie-jak echo-ciche wspominki teścia-z przed lat...jakieś opowieści w jej domu o dawnych czasach...Wachania jej rodziców-co do ślubu z tym chłopakiem z Polskiego domu i pochodzącego z gdzieś z pod "ruskiej granicy"...ale co ją to wtedy obchodziło.Podobał jej sie wysoki,przystojny Bernard...I zaradny,pracowity i z morgami...Nigdy nie widziano go pijącego,palił tylko fajeczkę i rozważnie wypowiadał sądy o tym -co wokół...I tak jakoś spogladał tęsknie gdzięś ponad wszystkimi...i umiał wiersze...wprawdzie po polsku...ale co jej tam...tu wszyscy znali ten język....ona też...chociaż kończyła szkołe pruską w Lessen-w Łasinie.I był taki czas-nikt nie zwracał tu wielkiej uwagi na pary mieszane-liczyło się tylko morgi,zawód,wielkość warsztatu,konto...no i u młodych wzajemna-choćby sympatia...no i taka sama religia.To było-tu na Pomorzu przestrzegane.
Redaktorzy z Gazety zostawili jej herb...smieszne to i mało istotne-ale niech im tam.Przyjedzie Bernaś-bedzie czas powie co z tym...a teraz są ważniejsze sprawy.Jutro jest odstawa tytoniu do Grudziądza-jak to dowiezie ,jak jej odbiorą...a ztego powinien być dobry grosz... Niespodziewani goscie poszli...Zosia zamysliła sie.Ludzie mówią,że po wojnie bedzie tu Polska...MOŻE!!!Co jej tam-byle Bernaś cało wrócił-a reszta-z nim-bedzie jak Bóg da...

piątek, 18 stycznia 2008

proza życia

Zosia codziennie jakby z większym zapałem i nadzieją gorąco modli się. Jest pewna,że jej modlitwa ustrzeże Bernarda na wojnie,że pomoże dobrze wychowywać córki,że Bóg pomoże jej nie zniszczyć gospodarki-która dopiero jakby "stanęła na nogi".No i teść-choć leciwy-będzie jej jeszcze choć trochę pomocą.Rozpoczyna się codzienna-jak to na wsi robota...i codzienne kłopoty.Czasem w pracach-szczególnie tych w polu troche pomagają sąsiedzi-kuzyni męża.Są to jednak starzy już ludzie których synów też zabrała wojna.Codziennie ukradkiem wygląda posłanca pocztowego.Nie często jednak w jej gospodarkę zachodzi.Bernard pisze nie często.Swiętem są jego listy-i uczy się ich na pamięć.Tak mijają dni,tygodnie miesiące...Gertruda-Trudka-jak mówi do starszej córki kończy szkołe-bedzie pomagać matce.I nauczy sie haftu,szycia,gotowania...taka edukacja młodej panny...no i musi dla siebie-do dorosłości przygotować wyprawę.Zosia wie,że wojna wojną,ale kiedyś się skończy-chłopcy wrócą z wojny lub inni dorosną ,a życie idzie naprzód.Nie tylko przecież dla stołu mają duże stado gęsi,kilka owiec...nie tylko dla handlu uprawia sie len,konopie...Bo potrzebne i pierzyny i poduchy,potrzebne dywany i obrusy,potrzebna pościel...I wszystko to trzeba wykonać w długie jesienne i zimowe wieczory.I czas szybciej mija i porzytek.Zosia uczy Trudę,małą Zofię...Dziewczyny tkają,szyją,haftują.Takie zadanie na parę lat...Bo jej córki muszą zapełnić wielkie kufry różnym dobrem.No i codziennie dziewczyny-pod nadzorem gotują,robią zaprawki,suszą jabłka,zbierają grzyby i td.Te prace ułatwią życie rodzinie przez długie miesiace i uczą...Bo przyszły mąż nie może narzekać-że dostał żonę niezaradną...a ich przyszłe teściowe-bedą oceniać nie tylko jej córki ale i ją.Te wszystkie zabiegi pozwalają nie mysleć we dnie o wojnie.Ale wieczory,noce...ile wylanych łez i westchnień.Ile modlitw i niejako kłotni z Panem Bogiem,że trzyma Bernasia tam ...daleko.W drugim roku wojny-długo nie było wieści.Myśli rozsadzają Zosi głowę.Wreszcie upragniony list...z Pasewalku,ze szpitala. Czyta z wypiekami na twarzy i niepokojem...Jest ranny,ale już lepiej-pisze -pewnie aby jej nie martwić-że to tylko draśnięcie.Zosia wie,że gdyby lekkie-nie trzymaliby -jak pisze-trzeci miesiąć w szpitalu.To nic-ale żyje,może wróci po leczeniu,może go zwolnią z tego wojska.Dowiadywała sie-gdzie ten Pasewalk-ale daleko i kosztuje i gospodarka na głowie...Czeka i pisze.On też często pisze;o sobie i kolegach,o wojennych przygodach.Bagatelizuje swoją ranę nogi,pleców,głowy...Co list-to opowiada zartobliwie o róznych oparzeniach,zadrapaniach.Zosia juz w mysli wyobraża sobie jego stan...I czeka pełna nadzieji,że Bernaś wróci...czeka.

czwartek, 10 stycznia 2008

nowy inny czas....jaki????

Idą nowe czasy.Zofia ma tego pełną swiadomość.Bernard wyjechał-a łasciwie wywiźli go -w gdzie tego na razie nie wie.Od sąsiadów i z gazet wie,że rozpoczęła się wojna.Wie,że w wojnę wplątują sie prawie wszystkie narody Europy.To nie może sie dobrze skończyć.Tak naprawdę niewiele ją obchodzą zwycieskie i przegrane bitwy,dywagacje polityków i dziennikarzy.Ona chce,aby jej dzieci wychowywały sie w spokoju,zdrowo,aby było co włozyć do garnka.I czeka i tęskni za mężem.Każdego dnia wypatruje listonosza.I narasta niepokój.Szczególnie wtedy-jak dowiaduje się,że gdzieś już donieśli o czyimś "bochaterskim zgonie za ojczyznę".I pod wpływem Gazety Grudziądzkiej-coraz częściej zastanawia się gdzie jest ta jej Ojczyzna...czy Rzesza czy mająca sie podobno wyłonić Polska.Niemcy zna-tak jej sie wydaje-a Polska?Czy to bedzie jej kraj?Jakie bedą w tej Polsce porządki...Takie i inne pytania zadają sobie tam wszyscy...i coraz głośniej.Ale trzeba wracać do codzienności.Trzeba zająć sie gospodarką.Roboty sporo.Najtrudniej w żniwa-bo brak męskiej siły.Ona też nie ma wprawy w robocie z końmi,ale musi sobie radzić.Tak mają i inne.I jeszcze mysli ....te myśli...głowa boli...Wie,ze któregoś dnia dostanie adres do Bernarda.Jedzie do Łasina z córkami i robi zdjecia-kosztują-ale zaraz-jak bedzie adres-wysle jemu.Bedzie mięć i ją i córki -choć w mysli przy sobie.I musi się spieszyć-bo u fotografa kolejka a na zdjecia czeka się...I takich jak ona jest wiele...a przecież on może w kazdej chwili napisać.Nie może czekać.Dla niego kazdy czas moze być bardzo cenny.Udaje się w porę.Otrzymuje list z poczty polowej....Boże-gdzie to jest....ktoś tam przyjechał na urlop-powiedział-ze Francja.Boże,gdzież tego mojego Bernasia wysłali...Ale są zdjecia.Odpisuje i wysyła.Zaraz na nastepny dzień....Jednak żyje-da Bóg-wróci z tej przeklętej wojny.Ale to dopiero początek,pierwsze miesiące...

środa, 9 stycznia 2008

wojna narodów tuż tuż...

W domu Bernarda i Zofii zachodzą zniany.Dziewczyny rosną,wre praca -jak na razie szczęści się.Od paru lat urodzaje,bardzo poprawnie układa się z sąsiadami- Klucznikiem,Rujnerem i potężnym junkrem-Zimmermanem.Ten ostatni niewiele przebywa w Przesławicach-przeciezż to nie jedyny jego majatek-inne,chyba okazalsze są gdzieś daleko-pod Olsztynem i Królewcem.Tu administruje rządca-Polak i dobry człowiek.Czasem pomaga chłopom,czasem innym mieszkancom wsi..Junkier zdaje się tego nie zauważać.On raczej zaglada tu-w podrózy do Berlina czy Monachium.Gdzieś tam ma krewnych swoich i żony.
Ludzie jakby przyzwyczaili się do otaczajacej ich rzeczywistosci.Ale coraz częsciej z niepokojem przegladaja gazety...Zaczynają je nabywać... przy wieczornych spotkaniach karcianych,czy niedzielnych wedrówkach z kościoła-katolickiego czy protestanckiego-wrze...Są pytania-czy jednać sie z Austrią,jak zachowa sie Francja,co Rosja...no i nie pewna Ameryka.A każdy ma swoją teorie i "wysyła"cesarzowi własne rady.Wszystkich ogarnia swoisty niepokój.Rodziny niemieckie czują sie pewniej.Oni wierzą,że pobiją sasiadów,że dadzą nauczkę,że zdobędą nowe przestrzenie-jeszcze pamietaja zwycięstwo Bismarka nad Francją i apanaże...Są pewni-że wojna-da im nowe bogactwa i potegę państwa.A że będą straty -no cóż-na pewno nie wielkie i będą dotyczyć "kogos tam".Z niepokojem nasłuchuja kobiety,żony,matki...Te wiedzą,czują że idzie złe. W Przesławicach też się szykują do wojny.Chłopi obmyślają,jak uchronić synów,czasem samych siebie przed poborem,jak żony mają obsiewać pola ...Nieszczęście przychodzi nagle.Policja roznosi karty powołania.W Grudziądzu ma być komisja-tam przebadają-kto zdolny-natychmiast w kamasze.I tak się dzieje.Zaskoczenie uniemozliwia wykrety-władze sprytnie rozgrywaja tą partie-w mieszanym polsko-niemieckim środowisku.Bernard ma pecha-wcielaja do wojska.Dostaje przydział do artylerii-na zachód Niemiec.Przygotowują sie do ataku na Francję.Zosia jeszcze próbuje go wykupić,dociera do ważnych osobistosci powiatu-wykorzystuje niemieckie pochodzenie...Niestety-nie udaje się.Z Przesławic zabrano wszystkich gospodarzy i sporo parobków,bez wzgledu na narodowość.Władze są nieugięte.Widać,że idzie długa,bezwzgledna rozprawa z przeciwnikami .A prosty lud-kogoż on obchodzi...Ważne są interesy cesarza i generałów...no i ta propaganda...ona najbardziej niepokoi...Zosia wraca do domu.Zmęczona zasypia przy stole-Boże-jak ja sobie poradzę.Dziewczynki małe,teść - 78 lat i prawie dziecinny i też własciwie potrzebuje opieki.Czasem pomagali jej chłopcy z majatku-bo tam słabo im płacili,ale czy zechca pracowac dla niej? no i pewnie ich też zaraz pobiorą do wojska...-Boże pomóz przetrwać.A to dopiero pierwszy dzień samej,bez wsparcia...No i gdzie go wywiozą....same niewiadome....

sobota, 5 stycznia 2008

i tak to się zaczęło...

Z tym dzieckiem-Zosią rozpoczęła się pewna stabilizacja.Dokupiono ziemii na tzw Hermanowie,wybudowano wszechstronna szopę-która spełniać zaczęła obory,stajni,chlewni i kurnika-obok wybudowano stodołę .W sąsiedztwie z domem założono sad. Dziewczynki rosły.Dziadkowie myśleli też o następnych dzieciach... i pracowali.Docierały do nich jednak niepokojące wieści.Mówiło się o nadchodzącej wojnie. Gazeta Kulerskiego niejako z optymizmem pisała o niepokojach dopatrując się w tym szansy na -jak mawiano-wybuch Polski.Chłopi byli raczej sceptyczni.Oni już wrośli w rzeczywistość,chcieli spokojnie żyć.Na Pomorzu wszelkie zamierzenia wyzwoleńcze nie były zbyt silnie zakorzenione.Sadzę,ze wynikało to głownie z wpływu żywiołu niemieckiego na tych terenach już od czasów pokrzyżackich.A stosunki z sąsiadami-Niemcami były z reguły poprawne.Dochodziło tu zresztą do małżeństw mieszanych.Ta sytuacja trwała zresztą długo-do lat trzydziestych dwudziestego wieku.W takim klimacie żyją też Żurawscy.Tworząca się spokojnie zamożność,stabilizacja życiowa przypominała Bernardowi,że pochodzi z wielkopolski,że rodzina ma ziemiańskie korzenie.I fakt,że żona Zofia-z Wieczorskych-już zniemczonych znacznie tubylców -doskonale opanowuje język,zaczyna czytać polskie ksiąski,polskie baśnie dziewczynkom niejako uzewnętrznia jego ciche marzenia. Gertruda kończy siedem lat i musi iść do szkoły-pruskiej.Ale Bernard -początkowo na książce do nabożeństwa,potem na gazecie Kulerskiego uczy jej polskich słów.Te nauki chwyta też Zosia. Dziewczynki wiedzą,że polskich baśni i opowiadań lepiej w szkole nie ujawniać.Bo Zosia też idzie do szkoły.Dziewczyny są wychowywane dość konserwatywnie,po chrześcijańsku i do pełnienia kiedyś roli matki o gospodyni.Z obu kultur-polskiej i niemieckiej -jak sądzę bierze się najbardziej przydatne wzorce. To kiedyś ma zaowocować pracowitością,systematycznością ,uporem...
jasnym stawianiem sobie celów i wymagań, pokornym przyjmowaniem wszystkiego co "zsyła opatrzność".To ma owoco- wac dużym szacunkiem dla starszych ,dla rodziców dziadków i następnych pokoleń. W domu często zaczyna się mówić o wojnie. Wszystkich powolutku ogarnia niepokój...Bernard opowiada żonie i dziewczynkom - jaką była kiedyś Rzeczpospolita.Czasem skads przynosi ciekawą książkę,wspólnie czytają...A pod nieobecność córek wydaje dyspozycje-"na wypadek gdyby go zabrali do wojska,gdyby zginąć przyszło...". Tak mijają dni,miesiące i lata...W domu tymczasem przeżywa się wiele drobnych radości.A to z zakupu pralki -na korbę,z nowej maszyny do trawy ,a jak trzeba i ścinania zboża.Cieszy rynek - na mleko a przede wszystkim masło i sery-które Zosia produkuje i zawozi do Grudziądza.I dość szybko znajduje odbiorców.To spory zastrzyk w gospodarkę.I systematyczny.Dziewczynki nie sprawiają większych kłopotów,uczą się nieźle...Bernard ogradza obejście,po cichutku myśli o budowie -może za pare lat dużego ,przestrzennego domu-takiego pałacyku-marzy mu się.Ale nie wie że już na włosku wisi wielka wojna narodów.Ta wojna odmieni życie wszystkim... A propaganda pruska-nie wierzą jej polacy,sceptyczni sa też niemieccy sasiedzi.Niepokoją się-jak zwykle najbardziej kobiety.One wiedzą,że wojna to ich głównie zmaganie sie z pracą,utrzymaniem gospodarstw,wychowywaniem dzieci i nie daj Bóg z przemaszerowującymi wojskami...wszystko jedno czyimi...

środa, 2 stycznia 2008

Dawno dawno...

Dawno-w połowie dziewiętnastego wieku-Europa na jakiś czas -politycznie zastygła.Tak wydawało się masom...Ludzie zaczęli dostosowywać sie do ówczesnych granic i rzeczywistości.Wrzało-w kongresówce i w warstwach szlachecko-ziemiańskich,szczególnie wśród młodzieży. Tak zwykle bywa...
W zaborze rosyjskim wybucha powstanie-a jest 1863 rok.I najmniej ważny był powód-to wcześniej już wrzało i conieco promieniowało na wszystkie dawne polskie krainy.Nie będę tu opowiadać dziejów tego powstania-napisani bowiem tomy.Wspomnę tylko-że ochotę do walki wykazywali również młodzi z prusko-rosyjskiego pogranicza.Rodziny wstrzymywały mlodzięców z różnym skutkiem.Podobnie było z młodymi Żurawskimi.Rodzina mieszkała w rejonie podpoznańskim.Posiadała tam spory majątek ziemski.W zasadzie oporu jawnego prusakom nie okazywała-bierny-jak wtedy wszyscy;a to z ociaganiem płacono podatki,to szukano najrózniejszych sposobów ich unikania lub zmniejszania...I organizowano sie wokół kas-zapomogowych,wokół Cegielskiego...Chciano udowodnić Niemcom-że Polacy to dobrzy,zorganizowani gospodarze swojej małej ojczyzny.I nawet akcje Bismarka i jego Kulturkampf własciwie przegrały.Ale może dlatego-każdy przejaw polskości był z moca tępiony.Wykorzystano udział sporej grupy młodych ludzi zasilających powstanie w Warszawie jako motyw do represji.A że z naszej rodziny bracia pradziadka poszli w kongresówkę-Prusacy w zemście upaństwoili ich majateczek,a potem szybko rozparcelowali-tworząc własciwie nieodwracalność.Tak postąpili wszędzie tam-gdzie właściciele-Polacy-w jakikolwiek sposób narazali sie władzy pruskiej.No i był pretekst-udział w zagranicznej wojnie.Mało znane są losy wielu z rodziny-rozeszli się po Wielkopolsce i Pomorzu...Rozjechali sie po całych Niemczech,wyemigrowali za wielką wodę....Taki Polaków los.Tak trafiła w rejon gminy Łasin(Lessen)młoda para - Bernard i Zofia Żurawscy i inni ich znajomi i krewni.Pozwolono osiedlić im się w przeznaczonej do wycinki części lasu we wsi Przesławice.I oni,i inni-pobudowali ziemianki i rozpoczeli karczowanie lasu.Każda z rodzin otrzymała po kilka mórg do wykarczowania i obietnicę,że jak doprowadzą do uprawy-to nabędą prawo wykupu tych działek.Nastał czas ciężkiej,wytężonej roboty.I własnie ta ciężka robota zintegrowała wszystkich osiedleńców ziemianek.Zdali sobie sprawę,,że tylko wysiłkiem grupowym-jest szansa na wykarczowanie korzeni,uczynienie ze zrębowiska uprawnego gospodarstwa.Karczowali,chodzili na zarobek do sąsiadującego majatku junkra,niektórzy dodatkowo trudnili się kowalstwem,szewstwem,pracą sezonową w cukrowni w Mełnie...Z czegos przeciez trzeba było kupić konia,krowę...jakieś narzedzia...chleb...Jak wspominano po latach-to były cztery lata niesamowitej biedy i samozaparcia,ale i nadziei-że bedzie lepiej...
I tak w trudzie,niejako kosztem niesamowitej siły woli,pracy w pocie i prawie bez opamietania wybudowano-na kolonii-jak mawiano-Przesławic -DOM.Jak był dom-pojawiła sie pierwsza córka...I nowy cel i motyw działania.Był rok 1903 lub 1904...A córkę ochrzczono w Łasinie-i nadano imie Gertruda.Dom zaczyna nabierać rumieńców,taki jest zawsze urok pojawiających sie dzieci. I władze jakby zapomiały o tych osiedlencach...Umozliwiono im zakup notarialny wykarczowanych działek.Moi dziadkowie otrzmali tego 15 mórg-to jakieś niespełna 4 hektary.To juz było coś.Ale i sielanka jakoś zaczęła pryskać.Tu i ówdzie przebąkiwano, że idzie wojna.A Trudzia rosła-w domu uczyła sie pisac i czytać po polsku,w szkole-po niemiecku.Bo do szkoły trzeba było ja wysłać-takie było już pruskie prawo.Dziadkowie otrzymywali też -polską Gazetę Grudziądzką wydawaną przez ówczesnego działacza-Kulerskiego.Na tej gazecie dzieci Polaków poznawały własną historię i dzieje swojego regionu.Wolniutko rozbudzano lub przypominano o polskości.O tym też przypominali niejako zaborcy okresowymi represjami i upokorzeniami.Własciwie działania władz utwierdzały-szczególnie-znowu najmłodszych-ze "cos trzeba z tymi prusakami zrobic".Dziś wiemy,że teren powiatu grudziadzkiego w 70 % zamieszkiwała ludność polska,jakieś 8-10% żydowska-reszta-zdecydowanie nie wielka-to Niemcy.I mimo rzadów niemieckich-oni też w części sie polonizowali.Tyle historii.Rok 1906 -rodzi się Żurawskim druga córka-Zofia...

wtorek, 1 stycznia 2008

zamiast wstępu...

Zapowiadałem sobie i rodzinie,że nadejdzie taki dzień i zacznę spisywać dzieje rodziny-taką sagę rodu.Zdaję sobie sprawę,że nie jest to proste przedsięwziecie,że wiele faktów z przeszłości nie posiada już jasnego udokumentowania,niektóre trzeba na bieżąco odszukiwać.Mam nadzieję,że część znajomych,krewnych włączy sie w to dziełko,że komentarzami i uwagami wesprze lub naprowadzi na dobre drogi lub wstrzyma albo zmniejszy zapisy fikcji.Zdaję sobie sprawę,że połączenia faktów i przejścia od do nowych wydarzeń czasem zmuszą do dorobienia opowieści.Postaram sie,aby były to opisy,monologi i inne sceny rodzajowe najbardziej prawdopodobne. To moje pisanie-to taka ochota zapoznania pokolenia moich synów i wnuków z rodzinną prawdą i legendą.Bo dobrze-gdy wiemy "skąd nasz ród".Pisanie rodzinnej sagi,opisu klanu wymaga - jak sądzę odniesienie do otaczającej rzeczywistosci politycznej,gospodarczej.Na szczęście dość dobrze znam poglady na wiele spraw ówczesnych czasów moich rodziców,ich najbliższych,znam z opowiadań zachowania i niejako cytaty wypowiedzi dziadków i ich rówieśników,znajomych.Nie wspomnę już o czasach z mojej młodosci...Zdaję doskonale sobie sprawę,że w tekście będą pojawiac się błędy-czasem i ortograficzne.które postaram się-po zauważeniu- poprawiać.No i te komputerowe,słabe przyciśnięcie klawisza itd.Będę wdzięczny za konstruktywne uwagi czytających,a złośliwe-też przezyję...Mam nadzieję,że moi a z czasem i inni ,poznają wycinek z polskiego folkloru i kolorytu,conieco z życia Polakow poprzednich wieków,Polaków z pogranicza warstw społecznych,z życia w zaborze pruskim i w czasowych asymilacjach. To jakby nowe okreslenie,czasowa asymilacja-ale bywała.Jak obserwuję przełom dziewiętnastego i dwudziestego wieku -to zaskakują mnie najróżniejsze koligacje i powiązania ówczesnych ludzi w regionie rzeki Osy...Ale szczegóły-same sie pokażą. No i od jutra - DO ROBOTY!!! Aby ocalić od zapomienia!!!