środa, 27 lutego 2008

RODZINNA NIEDZIELA....

Bernard i Zofia postanowili zwołać rodzinne spotkanie dzieci w pierwszą niedzielę lipca.Wysłano zaproszenia do córek,wręcz domagano się przyjazdu wszystkich-z wnuczętami.Bernaś twierdził-że może to ostatnie spotkanie,ostatnia rodzinna uczta.No i przygotowania podjęto jak na małe wesele czy komunię.Oprócz dzieci zaproszono brata Bernarda-Teofila.Jak się okazuje-podobne rodzinne zjazdy organizowano wtedy dość powszechnie.To miało być niejako ustalenie linii postepowania w czas nadchodzącej wojny.Instynktownie wyczuwano że ta nadchodząca wojna zmnieni wiele,że wielu zginie,że niejako zmieni się świat...A zjazd rozpoczął się udziałem w mszy św. w Szczepankach.Po przybyciu do domu w Przesławicach na stołach w ogrodzie czekał obiad.Czegoż tam nie było...Dzieci Bernarda z niedowierzaniem spgladały na stoły i zapowiadającą sie biesiadę...Tym bardziej,że Bernard i Zosia uchodzili za dość skąpych i dalekich od biesiadowania...Aloś i Boleś -mimo że byli domownikami nie wiedzieli kiedy przywiezino dobre wina,wódki i likiery oranżady i jakieś soki...Na stołach pojawiły sie egzotyczne owoce...Po zaspokojeniu pierwszego głodu Bernard uciszył towarzystwo i przemówił.Uciszyli się wszyscy.A on niejako podsumował dotychczasowe życie rodziny,wspomniał o nadchodzacej wojnie.Powiedział,że wie co to wojna-ale ta co nadciąga-to bedzie apokalipsa,że wielu zginie,że w takim składzie już chyba sie nie spodkamy.Własciwie apelował do wszystkich o uczciwe i godne przeżycie tego -co przed nami.Nie udzielał jakichś szczegółowych porad.Twierdził,że nie idzie przewidzieć-co przyniesie los.Myślcie i bądzcie ludzmi -zawsze i w każdych okolicznościach i pamietajcie-że wasz pradziad i ojciec-to starodawni dobrzy Polacy.I nie wstydzcie sie swej polskosci..zło wcześniej czy później przeminie.Pamiętajcie kochani-mnie pewnie zabraknie...a po wojnie powstaną inne czasy.I dobrze bedzie-jak będziecie mogli sobie spojrzeć w lustrze w oczy,jak będziecie mogli podać rękę wszystkim sąsiadom...i Niemcom i Żydom. Mówił też o dawnym zrywie Żurawskich...ponad sto lat wcześniej...Jak mówił-brat Teofil płakał... Jak skończył zapadła cisza i jakis niepokój i dreszcz przeszedł wszystkich.Wreszcie Aloś przerwał ciszę-podniósł kielich i zaproponował toast na rozwianie niepokoi...I aby czarna wizja taty nie spełniła się. Poprawił sie nastrój,wszyscy wzajemnie się pocieszali i cytowali gazetowe teksty o "nie oddaniu guzika..."...Po obiedzie podano ciasta,owoce egzotyczne,kawę-co było tu wielką nowością i zadziwieniem.W tym czasie-prawie do kolacji Bernard rozmawiał z córkami,zięciami i synami,z bratem i przybyłymi na podwieczorek krewnymi Zosi...Do rozmów zapraszał do domu.Rozmawiał "w cztery oczy".Czasem wołał też do siebie Zosię.Nikt nie mówił o treści rozmowy z Bernardem.Po latach-po wojnie-do tych rozmów nie wracano.Były i tyle.Aloś -moj ojciec potwierdził i opisał niejako tą rodzinną niedziele,chętnie opowiadał o tym co na stole,jak pito trunki,jak bawiły sie dzieci,milkł o rozmowie z Ojcem.Podobnie Boleś.Kiedyś powiedział mi-że to taka ich ojca z każdym synem,córką... i innymi tam obecnymi rozmowa.I TYLE I AŻ TYLE!!!! Po wielu latach pytałem Zofię-siostrę ojca o ten zjazd.Z entuzjazmem opowiadałe jego przebieg,relacjonowała mowę dziadka Bernarda,opisywała wystawność posiłków.Gdy zapytałem o te rozmowy milkła.Cóż-powiada-to były takie nasze rodzinne składane sobie testamenty...i tyle.I po namysle dodawała-jakież prorocze.Po tej niedzieli niejako wszyscy zmienili się.Z dużym niepokojem spogladano na przychodzących z pobliskiego lasu żołnierzy.Oni przychodzili po mleko,wodę,czasem handlowali drobiazgami.Ci młodzi chłopcy nie chcieli mówić o nadchodzącej wojnie.Z ochotą przyjeli poniedzielny poczęstunek.I w zamyśleniu coś tam mowili o pozostawionych daleko swoich rodzinach...

Brak komentarzy: