sobota, 26 lipca 2008

codzienność

Minął urlop,powrót na Litwe.Do bauera.Po drodze-jadąc przez Iławę,Olsztyn,Królewiećc do Kłajpedy-obserwował niemieckie pociągi wojskowe-te ze wschodu zapełnione rannymi.Widział rozpacz i złość na twarzach tych młodych chłopców,widział ,że wracają w bandarzach,często bez nóg,rąk...współczuł im,ale jednocześnie ich widok napawał jakąś nadzieją-że Niemcy wojne przegrają.Wieści z frontow były skąpe,ale to co widziało sie-przemawiało.Wsrod bauerów też obserwowano nerwowość.Wiedzieli-że jak wejdą sowieci-oni z Litwy,potem Polski ...będą musieli wiać.Dorobek ich i ich przodkow-niestety potracą.Nigdy juz tu nie wrócą.A jaki los podczas ucieczki,kto przeżyje i co w tej Rzeszy będą robić?Zaczynali sie bać.Cóż-sami poparli w swoim czasie nazistow i entuzjastycznie przyjmowali ich początkowe zwyciestwa...ale i zapowiedzi podbicia swiata.To mają co chcieli.Opowieści-o oporze,o antynazistach...to opowieści dla uspokojenia sumień.W Niemczech nie było zadnej siły-po 38-39 roku-ktora przeciwstawiałaby sie choc troche Adolfowi.Tam wszyscy byli za ...za wojną z Polską,za tłuczeniem Żydow,za napaścią na Francje...Rosje...Oni poczatkowo -długo wierzyli-ze swiat bedzie ich.To im wspólczuć????Opłakiwać rannych???A kto płakał,jak nasi walczyli-bo bronili sie,kto zabijał naszych w obozach i na ulicach???Zblizał sie czas sądu i rozliczeń.I -szczególnie ci starsi Niemcy-już to wiedzieli...
Ale praca i zycie pozornie przebiegało spokojnie.Czasem tylko gdzieś listonosz donosił złe depesze-już nie tylko Polakom,Anglikom i innym niewolnikom...tez coraz częsciej Niemcom-ze syn zginął "za Fuhrera".W oczach matek bylo coraz czesciej widać żal...i dobrze-niech wiedzą co przezywały Polskie matki ...
Aloś organizował chleb i inne artykuły do paczek dla ojca i sióstr.Raz w miesiacu mozna było legalnie wysłac paczke.Coraz częsciej też Polacy zbierali sie w dni wolne i wymieniali wieści,marzyli o nadchodzacym koncu wojny,o powrocie do kraju,do rodzin.

niedziela, 25 maja 2008

urlop....

Gdzieś w połowie 1942 roku-pod koniec sierpnia-Aloś otrzymał os bauera urlop i pismo -że może na 14 dni pojechać do rodziny -do Przesławic.A że już jakoś-wykożystując znajomosci -wydostano z obozu w Potulicach dzieci Zosi-siostry,a Zosia i Boleś otrzymali pracę poza obozem,kuzyni i wujowie-którzy podpisali volkslisty-mieszkali "na swoim"-skozystał z urlpu.Jakaż była radość w rodzinie-że jest cały i zdrowy.Tu też wysłuchał relacji o Zosi,spotkał sie z Józefem i Janiną Mulewskimi-dziecmi Zosi.Wysłuchał od tych dzieci relacji o pobycie w obozie,o życiu tam i losie wszystkich tam osadzonych...o śmierci matki-babci Zofii...o dziadku-Bernardzie-który jeszcze sie tam trzymał...Aloś miał ochote pojechać pod obóz-ale mu to wyperswadowano-brak dokumentów,słaba znajomość realiów i jezyka-wpadka pewna...
Tu też spotkał kolegów i znajomych z przed wojny...tu sptkał kolegów ktorzy przebywali na urlopach z wojska-niemieckiego.Na Pomorzu-w tym wojsku były setki młodych ...paranoja,paradoks...czasem i germanski szantaż-jak w przypadku rodziny Wojtaszewskich-którzy po wojnie mieli sie stać rodziną.Ponieważ mieli sześć synów-w wieku poborowym-aresztowano i wywieziono Teofila do pracy w Szczecinie-i oswiadczono-jak synowie odmówią słuzby w wojsku-Teofila-ich ojca-posadzą w zamknietym obozie-z przymusowego robotnika stanie się więźniem.Poszli do wojska.Ale to już opowieść na inny post.Czas na urlopie szybko minął-bo i codzienne meldowanie sie na policji-sporo go zabierało.Najbardziej źle wspomina fakt-że tu na Pomorzu trzeba było mówic publicznie-tylko po niemiecku-opowiadał-że gorzej było jak tam na Litwie.Ale taka była polityka ówczesnych władz-Pomorze włączono do Rzeszy i zamierzano polskość wytepić-wszelkimi metodami.Aloś był przerażony jakimś smutkiem wszystkich krewnych i znajomych.Polacy tu czuli się jak obcy,jak ludzie drugiej kategorii.Równiez ci-co podpisali volkslisty.To nie byli partnerzy reichsdeutsch'ów.Ale wszyscy nasłuchiwali wieści z frontów.I zołnierze przywozili wieści.To nie były wieści wesołe,zapowiadały -wcześniejsze czy późniejsze zmiany.I kleskę Niemców.A TO NIOSŁO JAKĄŚ NADZIEJĘ!!!!

niedziela, 4 maja 2008

Smutek okupacyjny



Nadal wojna.Niemcy najechały ZSRR-czy Rosje jak mówiono.Oczekiwano tej wojny-licząc,że wreszcie III Rzesza padnie.Długo odczuwano rozczarowanie-Niemcy parli szybko na wschód.Bauerzy już planowali powiększanie swych majątków,czy tworzenie nowych-gdzies daleko...Polacy,Anglicy,Francuzi patrzyli w przyszłość z przerażeniem...Choć juz w grudniu 1941 jakos miny miejscowych się psuły...Wyczuwało sie niepokój,na stacjach obserwowano pociągi z rannymi,słuchano ich wsciekłych opowieści...Latem 1942 do Alosia dociera wieść o śmierci jego matki Zofii.Lakoniczna kartka z obozu informuje ,że zmarła ze starosci...Bernard już wie,ze totakie obozowe nazewnictwo.Wsród Polaków bowiem krążą wieści o losie ludzi pozamykanych w obozach.Rozpacz ale i potrzeba dalszego trwania.I pocieszające-że Boleś,Zosia -rodzenstwo przeniesiono do prac na folwarkach jako robotników.To wprawdzie nie sielanka-ale los lepszy i bez ciagłego nadzoru policji czy ss.No i wiecej jedzenia...i ciut lepsze.Wie,że ojciec jego -Bernard jeszcze się trzyma jakoś.Wzmaga "organizowanie"przesyłek dla niego-ma nadzieję,ze może chć on przetrwa...Płonne nadzieje,ale wtedy kazda nadzieja podtrzymywała na duchu i mobilizowała do działań.

czwartek, 24 kwietnia 2008

PIERWSZY LIST Z "WOLNOŚCI"

Gdzieś latem 1940 roku Aloś trafia do roboty w majatku.Właściwie władze tam sprawuje prusaczka-doskonale mówiąca po polsku(Polka?).Tak przypadkiem podrzuca więżniom papierosy,poleca dostarczać dodatkowe ilości chleba wbrew pilnującym wachmanom...i to ona na prośby więźniów-jakoś nawiązuje kontakty z niektórymi rodzinami.Kiedyś wzywa Alosia do swego biura,poleca siadać i długo milczy.Aloś jakoś wyczuwa,że ma złe wieści.Wreszcie Frau oznajmia-że rodzinę wywieziono do Potulic,ze Bernard nie podpisał volkslisy.Informuje Alosia,że ze znanych jej informacji wynika,iż ludzie młodzi pewnie będą gdzieś pracować u bauerów,ale lis starych i dzieci nie bedzie tam słodki.Dziwi sie uporowi jego ojca,Alosiowi też wróży nie najlepszą przyszłość-jeśli pokojarzą go z Bernardem...No i pomaga w przesłaniu pierwszych listów.I tak zaczęła sie korespondencja Alosia z rodzicami a z czasem i resztą rodzeństwa.A w obozie trwa intensywne przekwalifikowywanie jeńców w robotników.Taki los czeka też Alosia.Otrzymuje status robotnika rolnego i wraz z innymi-przewożą go na Litwę-do Kłajpedy.Tam zostaje przekazany bauerowi do pracy.Podlega-jako jeniec-robotnik nadzorowi policyjnemu a bauer wszystkich swoich robotników -na polecenie policji na noc w izbie-urządzonej w oborze dla krów-zamyka pod klucz.Widzą,ze robi to niechetnie i z jakimś ociaganiem się.To kluczenie-trwa jakieś dwa-trzy miesiące.Potem są "wolni".Status robotnika umozliwia kontakty.Polacy spotykają sie w dni wolne,wymieniają uwagi,doswiadczenia...organizują pomoc,paczki dla rodzin osadzonych w róznych obozach.Aloś-jako że wozi zboże do młyna-organizuje mąkę.Ktoś piecze mu chleb,suchary...które wysyła do Potulic.Te paczki-mozna wysyłac było raz w miesiącu-przedłuzają życie Bernardowi i Zofii.Siostra Zofia i brat Boleś-tez tam osadzeni-zostają skierowani do pracy w jakimś majątku-i w zasadzie głodu nie cierpią.Ale o nich i ich losie - byc może potem.A Aloś pracuje jako parobek .W zasadzie wykonuje wszelkie roboty wiejskie,ale najczęściej pracuje przy i z końmi.Orze , sieje zboża,przewozi płody rolne do punktów odstawiania,przywozi gości gospodarzy ze stacji kolejowej,wykonuje codzienne prace przy koniach.A jak wspominał ojciec-były tam konie pod zaprzeg,do pługa i pod siodło.To był dość bogaty Niemiec.Mimo wszystko-ojciec go dobrze wspominał.Twierdził,że to był ludzki człowiek,żaden faszysta.I wieczorami też słuchał zakazanych stacji radiowych-z Londynu,czy Kopenchagi,czasem Moskwy.Niekiedy ustawiał radio na Londyn po polsku i pozwalał ojcu posłuchać-potłumaczyć.Przyrównywał,czy mowią to samo-Niemcom i Polakom.To było jakieś ryzyko,ale i stawiało go w dobrym świetle.I nigdy swoich robotników nie pozwolił skrzywdzić przez kontrolującą policje czy inne służby.Tak biegł czas.I jak na razie-Polaków,Francuzów,Belgów ogarniała tęsknota za domem i jakaś apatia.Obserwowano gromadzenie wojsk.Domyslano się,że Niemcy pewnie napadną zaraz na Rosję.Może tu szlag ich trafi?Kto to wie,nie zanosiło sie,przyszłość rysowała sie pesymistycznie....

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Zachowania nowych ....zwycięsców

Jak wspominałem,w południe w pierwszym dniu wojny Przesławice zostały zajęte przez wojsko wroga.Obyło się bez ekscesów.Dopiero po przejsciu wojsk doszła policja i inne formacje...wewnetrzne z SS na czele.Ale najbardziej niebezpieczni okazali sie młodzi Niemcy-żyjący tu ,w Polsce.To oni podpowiadali przybyszom kim kto,kogo aresztować,kogo do lasu...Nowe władze rozpoczeły od aresztu meżczyzn,ktorych podejrzewali lub którzy w/g nich mogli jeszcze walczyć.Aresztowano też Alosia.Wywiezono pod Osztyn-do obozudla jenców wojennych.Ojciec opowiadał,ze w tym obozie los ludzi zależny był od wypadków frontowych.Wrzesień,poździernik-gdy pogoda dopisywała a noce były ciepłe jakoś sie trwało.Ale jak postępowała jesień życie stawało się nieznośne.Marzło się na ciagłych apelach,marzło na róznego rodzaju pracach...ale o nich potem.Upadek Polski i rozbicie ostatnich oddziałow szczegolnie boleśnie tam przeżywano.I zwożono setki,tysiace zgarnietych do niewoli żołnierzy.A w barakach bezustannie trwala debata-kto winien klęsce i to tak upokarzajacej.Szła zima.Dla Alfonsa problemem bylo ubranie-zwineli go przecież pierwszego wrzesnia ,w koszulce...Za papierosy kupił wojskowe buty,bluze,jakis swetr.Zwalniany z obozu Niemiec dał mu płaszcz.To już było coś.Z nastaniem zimy i zasypywaniem dróg śniegiem zaczęto jeńcami odśnieżanie szos.Te wymarsze -zwykle wczesne i powroty późne-to poczatek pierwszych zmasowanych chorob i śmierci .Zdażać sie zaczęły rozstrzelania przy tych robotach...i zaczynał sie głód.Z wiosną zaczeto w lagrze swoistą selekcje.Namawiano jenców z Pomorza i Poznanskiego do podpisywania volkslisty,do wstępowania do ich wojska.Z tego co ojciec wspominał-to nieliczni te listy podpisali-zwykle rodowici Niemcy.W obozie mówiło się,że pewnie szykuje sie nowa wojna,bo rozbudowywano obiekty,namawiano naszych na status robotnika zamiast jenca-aby zwalniać miejsce.Z wiosną zaczeto zatrudniać żołnierzy w okolicznych majątkach ziemskich...ale i wiosna niosła jakieś nadzieje.Alosiowi nie udało sie nawiazać kontaktu z rodziną.Listy wracały.To go przerazało.A pogłoski krążyły o wysiedleniach,o mordowaniu...Jeńcy obserwowali wywózke żołnierzy - Żydów.Po nich do obozu przyjechali czarni i niejako na oczach setek jenców wpędzili na swoje samochody.Nikt nie miał watpliwosci jaki ich los.A Niemcy juz znowu tryumfują...Łamią granice neutralnej Belgii i Holandii iprzwie bezkarnie zajmują Francję...Czy da sie ich zatrzymać?

wtorek, 25 marca 2008

KONIEC WRZEŚNIA....

Po wrześniowej katastrofie pozornie życie wraca do normy.Ale wszyscy wiedzą że czeka ich zły los.Zdjęcie obok przedstawia rodzinę i najbliższych krewnych pod koniec września 1939 roku.Widać sedziwego-bielusienkiego dziadka Bernarda-obok babulenkę Zosię,przed nimi syn Boleś i kolejno córka Zosia z Łasina,za nią Truda i niejako na drugim planie rodzina Maczkowskich i Brodtzkich-krewni Zosi-babci...Dzieci to Józef i Janina i inne-trudne dla mnie do zidentyfikowania...Na zdjeciu brak Alosia-w lagrze,zieciów Bernarda i Zofii -Gizinskiego-i Kiersteina...okaże się ze los pierwszego zakonczyl sie w Oświecimiu a drugiego-chyba straszniej-bo za kilka miesiecy bedzie swiadkiem mordowania przez gestapo dorastajacych synów...ale to już inna historia...Inspiratorem zdjęć-jak sie po latach dowiedziałem-była babcia Zosia-twierdziła bowiem,że przyszłe wnuczeta powinny choc ze zdjęć poznawać -jak proroczo mawiała-odchodzącą rodzinę.Ona wierzyła-że dzieci Bolesia,Alosia doczekają innego lepszego losu i kiedyś i ją i dziadka wspomną...NO I TAK NIEZDARNIE PRÓBUJĘ PRZYWOŁAĆ ICH CZAS I PAMIEĆ O NICH...Ta fotka-to ostatnie znane mi zdjęcie dziadków...do dziś widzę zadumę i ...łzy w oczach ojca jak patrzył na to zdjęcie...on już od września NIGDY RODZICÓW NIE ZOBACZYŁ...mozna sobie wyobrazić żal i tesknotę i rozpacz osiemnastolatka,trochę rozpieszczonego,wyrwanego przez obcych we wrogie ,obce i nie przyjazne środowisko...gdzie walczyło sie jakoś o przeżycie...

Pierwszy dzień wojny...

Bardzo wcześnie pierwszego września zbudził wszystkich huk armat.Zosia zbudziła sie pierwsza-twierdząć ze zdziwieniem że burza-a nic jej nie zapowiadało.Bernard-po chwili zbudzony szarpaniem żony-to nie burza-to grają armaty-TO WOJNA!!!Rodzina szybko ubrała sie i -jak inni wylegli przed obejścia...Z przerazeniem i zaciekawieniem obserwowali wybuchy na skraju lasu-tam gdzie stacjonowało wojsko polskie...od wybuchów do zabudowań było 150-300 metrów.Bernard zarządził blyskawiczną ewakuacje do centrum wsi-bo tu będzie niebezpiecznie.Z chwilą,gdy niemcom odpowie artyleria-pociski moga spaść na zabudowania.Podobny odwrót rozpoczęli najbliżsi sąsiedzi.Na wóz zapakowano-wzasadzie spakowane wcześniej najcenniejsze rzeczy i żywność.Na wóz i do "majatku" jak nazywano połac .W piwnicach tej masywnej budowli schronili sie przwie wszyscy mieszkańcy wsi.Gdzies w parku czekały konie,wozy...Ludzie czekali ,sadzili,ze nastapi odrzucenie obcych.Cóż-gdzieś koło południa usłyszano warkot samochodów i śpiew kolumny wojska...tego obcego,niemieckiego.Wieś dostała się już pierwszego dnia Niemcom.Wojsko postało troche pod pałacem i poszli dalej.Walki trwały...niedaleko pod Grutą i Mełnem toczyły sie cięzkie boje-ale o tym mieszkańcy wsi dowiedzieli sie potem..Choć ustawiane niemieckie działa kilka dni biły gdziś-nasi tez nie byli dłuzni.Ludność cywilna drżała.Nadzieje jednak na pobicie napastników....malały.I co ciekawe,jak wspominał młody wtedy Aloś-najagresywniejsi do Polaków okazywali się miejscowi,młodzi niemieccy sasiedzi.Wspominał,jak żołnierz niemiecki odpedził bandę miejscowych łobuzów niemieckich tłukących jednego starszego rolnika ktorego konie spłoszyły sie od huku.Te incydenty z pierwszych godzin okupacji zwiastowały nadchodzące zło.Zmagania wojsk we wsi trwały trzy dni.Potem front-jak mawiali byli żołnierze-przesunął sie.Za wojskiem wchodziła administracja,policja...Zaczęto segregować ludzi.Młodych-takich jak Aloś-17-18 to latów uznano za przebranych w cywilow zołnierzy i aresztowano.Nie pomogło tłumaczenie o niepełnoletnosci.Zapakowano wraz z przejmowanymi rozbrajanymi polskimi żolnierzami i wywożono do obozów jenieckich.Alos trafił na teren Prus...Reszta rodziny jakoś - na razie została.Pozwolono wrócić do swoich gospodarstw i zająć sie codziennymi sprawami....według niemieckiego porzadku.Nastąpiła względna stabilizacja.Ludność jakby uspiono.Działały urzedy-głównie rolne.Docierały do Przesławic wieści o działaniu zarządzeń gaulajtera Gdańska - Forstera-bo tam pdłaczono powiat.Słyszano o egzekucjach,rozprawach z Polakami bez sądu.Tu -na razie był spokój.Ale konczyły sie jesienne zbiory,zblizała sie zima.Wszyscy wyczuwali wiszące w powietrzu zło.Wiedziano o GG,o aresztowaniach po miastach Pomorza i Wielkopolski.Słyszano o wysyłkach i wypedzaniach Żydow z Grudziadza i Łasina.Nawet starzy Niemcy cichutko opowiadali o obozach koncentracyjnych w Rzeszy.Mowiło sie tu o Stuthofie...O Alosiu i innych jego rówieśnikach słuch - zaginął.Wyczekiwano wieści o jego losie.BOŻE-JAKAŻ STRASZNA TA NIEPEWNOŚĆ ...I WYCZEKIWANIE NA NIEZNANY LOS.

środa, 27 lutego 2008

RODZINNA NIEDZIELA....

Bernard i Zofia postanowili zwołać rodzinne spotkanie dzieci w pierwszą niedzielę lipca.Wysłano zaproszenia do córek,wręcz domagano się przyjazdu wszystkich-z wnuczętami.Bernaś twierdził-że może to ostatnie spotkanie,ostatnia rodzinna uczta.No i przygotowania podjęto jak na małe wesele czy komunię.Oprócz dzieci zaproszono brata Bernarda-Teofila.Jak się okazuje-podobne rodzinne zjazdy organizowano wtedy dość powszechnie.To miało być niejako ustalenie linii postepowania w czas nadchodzącej wojny.Instynktownie wyczuwano że ta nadchodząca wojna zmnieni wiele,że wielu zginie,że niejako zmieni się świat...A zjazd rozpoczął się udziałem w mszy św. w Szczepankach.Po przybyciu do domu w Przesławicach na stołach w ogrodzie czekał obiad.Czegoż tam nie było...Dzieci Bernarda z niedowierzaniem spgladały na stoły i zapowiadającą sie biesiadę...Tym bardziej,że Bernard i Zosia uchodzili za dość skąpych i dalekich od biesiadowania...Aloś i Boleś -mimo że byli domownikami nie wiedzieli kiedy przywiezino dobre wina,wódki i likiery oranżady i jakieś soki...Na stołach pojawiły sie egzotyczne owoce...Po zaspokojeniu pierwszego głodu Bernard uciszył towarzystwo i przemówił.Uciszyli się wszyscy.A on niejako podsumował dotychczasowe życie rodziny,wspomniał o nadchodzacej wojnie.Powiedział,że wie co to wojna-ale ta co nadciąga-to bedzie apokalipsa,że wielu zginie,że w takim składzie już chyba sie nie spodkamy.Własciwie apelował do wszystkich o uczciwe i godne przeżycie tego -co przed nami.Nie udzielał jakichś szczegółowych porad.Twierdził,że nie idzie przewidzieć-co przyniesie los.Myślcie i bądzcie ludzmi -zawsze i w każdych okolicznościach i pamietajcie-że wasz pradziad i ojciec-to starodawni dobrzy Polacy.I nie wstydzcie sie swej polskosci..zło wcześniej czy później przeminie.Pamiętajcie kochani-mnie pewnie zabraknie...a po wojnie powstaną inne czasy.I dobrze bedzie-jak będziecie mogli sobie spojrzeć w lustrze w oczy,jak będziecie mogli podać rękę wszystkim sąsiadom...i Niemcom i Żydom. Mówił też o dawnym zrywie Żurawskich...ponad sto lat wcześniej...Jak mówił-brat Teofil płakał... Jak skończył zapadła cisza i jakis niepokój i dreszcz przeszedł wszystkich.Wreszcie Aloś przerwał ciszę-podniósł kielich i zaproponował toast na rozwianie niepokoi...I aby czarna wizja taty nie spełniła się. Poprawił sie nastrój,wszyscy wzajemnie się pocieszali i cytowali gazetowe teksty o "nie oddaniu guzika..."...Po obiedzie podano ciasta,owoce egzotyczne,kawę-co było tu wielką nowością i zadziwieniem.W tym czasie-prawie do kolacji Bernard rozmawiał z córkami,zięciami i synami,z bratem i przybyłymi na podwieczorek krewnymi Zosi...Do rozmów zapraszał do domu.Rozmawiał "w cztery oczy".Czasem wołał też do siebie Zosię.Nikt nie mówił o treści rozmowy z Bernardem.Po latach-po wojnie-do tych rozmów nie wracano.Były i tyle.Aloś -moj ojciec potwierdził i opisał niejako tą rodzinną niedziele,chętnie opowiadał o tym co na stole,jak pito trunki,jak bawiły sie dzieci,milkł o rozmowie z Ojcem.Podobnie Boleś.Kiedyś powiedział mi-że to taka ich ojca z każdym synem,córką... i innymi tam obecnymi rozmowa.I TYLE I AŻ TYLE!!!! Po wielu latach pytałem Zofię-siostrę ojca o ten zjazd.Z entuzjazmem opowiadałe jego przebieg,relacjonowała mowę dziadka Bernarda,opisywała wystawność posiłków.Gdy zapytałem o te rozmowy milkła.Cóż-powiada-to były takie nasze rodzinne składane sobie testamenty...i tyle.I po namysle dodawała-jakież prorocze.Po tej niedzieli niejako wszyscy zmienili się.Z dużym niepokojem spogladano na przychodzących z pobliskiego lasu żołnierzy.Oni przychodzili po mleko,wodę,czasem handlowali drobiazgami.Ci młodzi chłopcy nie chcieli mówić o nadchodzącej wojnie.Z ochotą przyjeli poniedzielny poczęstunek.I w zamyśleniu coś tam mowili o pozostawionych daleko swoich rodzinach...

niedziela, 24 lutego 2008

NIEMIECCY SĄSIEDZI...

Dziś wiemy-że do wojny było blisko.Obawiali sie jej wszyscy-starsze pokolenie Niemców też-a mieszkało ich w powiecie sporo.Były wsie w większości "niemieckie".W Przesławicach -wyjatkowo-do niemieckości nie przyznawało sie wielu,ale nie daleko w Słupie,Małych Szczepankach,Słupskim Młynie im blizej wojny tym więcej ludnosci przyznawała sie do germańców.Młodzi-tworzyli na pół legalne organizacje,nosili-czasem jawnie uniformy hitlerowskie,odgrazali się polskim sąsiadom za prawdziwe i wyimaginowane -w większosci- "krzywdy",straszyli rychłą "niemiecką sprawiedliwością".I tak biegły dni i miesiące.Polacy najczęsciej prowokacje traktowali jako wybryk młodych,huligańskie ekscesy,starsi gospodarze niemieccy patrzyli z przerażeniem...ostrzegali czasem swoich sąsiadów-aby -w przypadku wojny-wiali na inne tereny.Oni już rozumieli i przeczuwali czym pachnie hitleryzm...Polacy wierzyli w potęgę swojej armii,sojuszników...Zajęcie Austrii,Czechosłowacji nie studziło głów...Tylko ci-co wędrowali czasem po Europie lub po Rzeszy widzieli słabość Polski.Ich niepokoje zbywano-nazywano krakaniem.Nikt-dosłownie -nie przewidział w najszerszej wyobraźni-jaki los czeka mieszkańców...czym jest faszyzm,jakie bestie wstąpiły w cichych i spokojnych sasiadów...ale to dopiero ma nastapić-ale nie wybiegajmy do przodu....

środa, 13 lutego 2008

zosia

W rodzinie troszkę zmian.Przed rokiem zmarł mąż Zosi...Sam chyba sobie tą śmieć ściągnął.Pił notorycznie,niejeden raz trzeźwiał na trawie-zimą na śniegu też.Kiedyś nawet uznano go martwym,połozono w szpitalnej kostnicy.Jakiez było zdziwienie i przerazenie personelu-po wejsciu tam-że "nieboszczyk"złazi ze stołu...Wolne odmrazanie w tej kostnicy-przywróciło mu życie.Wniosków jednak nie wyciągnął.No i kiedyś zapadł-po przemoknieciu i przeziebieniu na zapalenie płóc-co skonczyło się smiercią.Zosia owdowiała.Została z dwojgiem dzieci-Józefem i młodszą Janiną.Dla niej zaczął sie nowy okres.I praca w gospodarce i dzieci.Rodzice z Przesławic czesto teraz dogladają i prac i wnuków.No i bracia muszą pomagać w polu.Czynią to-dość chetnie.Szczególnie Aloś.Po sasiedzku siostry-mieszkają rodziny z dorastajacymi córkami.Aloś zaglada i do Romańskich i Wojtaszewskich.U tych pierwszych-za jezorkiem spodoba mu się Jadza,u drugich-Ela. Bernard jednak oświadcza-że Aloś za młody jeszcze...a dziewczyny...pozyjemy zobaczymy.Zofii-matce Alosia-Elżbieta przypada do gustu.Mogłaby być synową-ale za parę lat...Dla osiemnastolatów-za wczesnie na takie amory...I czasy niespokojne.Ucinają więc częste wedrówki Alosia do Łasina.Zosi swatają sąsiada z Przesławic .Przystojnego i pełnego werwy "starego"kawalera-Gizińskiego.Para jakoś dogaduje sie.Ich kontrakt zamienia sie w ślub.Zosia zyskuje partnera i opiekuna.gospodarka - gospodarza,dzieci ojczyma.Wszyscy zadowoleni.Dzis pewnie takie transakcje byłyby nie do przyjecia-wtedy DOŚĆ CZĘSTO STOSOWANE.Takie czasy.Mój ojciec wspominał-że dziadek-Bernard mawiał-"na miłość to przyjdzie czas-jak sie dobrze poznają i obwąchają"...No i nastał czas obserwacji..teraz Gizińskich...Szczególnie dziadkowie obserwowali los wnuków.Ale było wszystko ok! I tak biegł czas...i narastał niepokój.Wszyscy widzieli,że zbliża sie wojna.

wtorek, 12 lutego 2008

kawalerka...


Rok przed wojną.Boleś-trochę ropieszczany przez Zosię-o czym b yła już mowa-lubi sie fotografować.Aloś też.Niestety-zdjęcia -poza tym obok-nie zachowały się.Chłopcy wędrują w wolnym czasie po okolicy.Czasem biorą udział w wieczorkach.W sąsiedniej wsi-Słupie-budowany jest kościół katolicki.Organizowane są tzw wenty-zabawy na rzecz pozyskiwania na ten cel środków.Od dwóch lat parobcy niemieccy,lub przez gospodarzy niemieckich zatrudniani robotnicy-podkupieni odpowiednio-wywołują na tych zabawach burdy-chcąc skompromitować organizatorów,chcąc tez wywołac -celowo-awantury narodowosciowe.I czasem do takich dochodzi.Gospodarze są swiadomi zagrorzeń,czuwają.Bernard też-mimo swego podeszłego juz wieku-bierze udział w wencie-i dla poparcia budowy światyni oraz aby czuwac-by Aloś i Boleś nie wplątali sie w awanture z coraz bardziej niepokornymi niemieckimi sasiadami.Tym bardziej-że Aloś dość zdecydowanie opowiada się przeciwko młodym Niemcom.Niejednokrotnie -dochodzi miedzy młodymi bowiem do scysji... Starsze pokolenie-i Polaków i Niemców jest przerażone i źle wróży na przyszłość.Wszyscy widzą,że las w Słupskim Młynie-zaraz za gospodarstwami w Przesławicach-zajmuje wojsko.Tak wykonują wykopy dla armat,przygotowują stanowiska do ewentualnej obrony lub odsieczy. Do granicy z Prusami Wschodnimi-za Łasin-w prostej linii nie wiecej jak 8-10 km... Coraz częściej nastepują napady prowokacyjne-Niemcy-sami na siebie-najczęsciej-pozorując działania Polaków. Niepokoje narastają.I mało ważne -co piszą gazety.Każdy już wie-że szykuje sie walka-na śmierć i życie.Starzy czują,że to bedzie inna wojna.Że ona bedzie nie tylko między wojskami-ale miedzy ludzmi...że narasta nienawiść-której dotąd tu nie było...Zosia instynktownie próbuje przybliżyc się do swojej rodziny.Ale wie-że oni też się boją.Ich prasa i radio-pełne jadu.Wiedzą-ze tam same kłamstwa,oszczerstwa i wymysły-z piekła rodem-które są porzywką dla młodzieży-widzącej w wodzu-tego co da im wszystkim przestrzeń i zapewni szczęście i panowanie...Tych prostych ludzi-mimo aneksjii Austri,porwania Czechosłowacji ewidentnych bunczucznych przemówień słuchanych w radio-niepokoi.I wszyscy tu są bezradni.Wszyscy wiedzą-władze polskie też-że wielu młodzienców nielegalnie przekracza granicę,tam wcielaja ich do wojska lub po przeszkoleniu wracają...niby wyciszeni...ale tez inni...czekają.Mieszkanców Przesławic niepokoi obecność wojska-tuż za obejsciami,w pobliskim lesie...To obrona ale i wyzwanie.Weterani poprzedniej wojny wiedzą-że w to wojsko bedą bić-ci odpowiadać...a ile tego trafi w wieś??? Od marca napięcie wzrasta.Juz prawie czuć wojnę.Wedrówka do kościoła w Szczepankach,do Gminy w Łasinie czy "po zakupy" wymaga posiadania przepustki.I nawet przy orce w polu-w poblizu lasu-trzeba mieć "papiery".No i niemieccy sasiedzi-jakby uspokoili sie...pobyt wojska i zaostrzone działenia policyjne w całym rejonie przygranicznym jakby uspakajają goretsze głowy...A no...noże to "przejdzie jeszcze obok",albo wiatr rozpędzi.....

niedziela, 3 lutego 2008

zwykła codzienność...

Życie jakby biegło normalnie...Chłopcy rosną,chodzą do szkoły-szkoda że tu tylko czteroklasówka.Jakoś nikt z Przesławic nie przełamuje zaklętego i zakodowanego we wsi zwyczaju,że możnaby dzieci uczyć w pełnej podstawówce w Łasinie,dając dalsze szanse.Tu mówi sie,że najstarszy syn-to przyszły gospodarz po rodzicach-następne-jesli były-to uczono potem na rzemieślnika lub kupowano mu gospodarkę-albo powinien poszukać dziewczyny z gospodarstwem...Nie słyszano o kształceniu chłopskich synów.A córki-poprostu przygotowywano do "bycia kiedyś"gospodynią.W rodzinach mniej zamożnych-część dzieci stawała sie -jak wtedy mówiono - parobkami ...Barnard i Zofia-córki wydali za gospodarzy i zaopatrzyli w ziemię...jeden z synów -z pewnoscią Alfons będzie nastepcą a Bolesiowi sie kupi gospodarkę lub wżeni sie w takąż...Ale jeszcze czas...A na codzień prowadzono -skuteczną i zyskowną gospodarkę.Uprawiano buraki cukrowe,tytoń ,sporo ziemiaków jadalnych-dla miasta,marchew i brukiew dla wojska.Ponadto krowy-co umożliwiało własną produkcję masła,twarogów dla stałych odbiorców w Łasinie i Grudziadzu.Był własny drób,owce...Prawie samowystarczal- ność.I w banku przybywało pieniążków.Bernard nie trzymał bowiem pieniędzy w "skarpecie"-to taki -po dawnych niemieckich czasach obyczaj i nauczka po latach inflacji.Chłopaki dorastali.Im też trzeba czasem "pare groszy".Bernard nie skapił.Uważał,że jak synowie "wyszumią"sie w młodości-będą stateczni -"po wojsku". Zosia też dogadzała synkom.Były dni-że przygotowywała każdemu inny obiad.Fak ten wywoływał usmiechy sąsiadek...jej jednak sprawiało to przyjemność.Trzeba przyznać,że chłopaki ciężko i bez ociagania pracowali.W lot chwytali mysli Bernarda.I często wyręczali go-bo kulał i "chodzenie"np za pługiem było dla niego uciążliwe...Nigdy nie skarżyli się,że robota trudna,że nie mają ochoty.Boleś włanczał się też w pomoc matce-donosił wodę ze studni,kręcił pokrętło pralnicy,pomagał przy pieczeniu,ucieraniu pieczywa...Aloś dużo przebywał z ojcem,słuchał jego opowieści z wojny,słuchał rad gospodarskich i pogladów Bernarda na politykę.Boleś bardziej wysłuchiwał opowieści matki.I z jej polecenia czesto wizytował siostry.Dla niego - uwielbiajacego rower-to frajda jechać do Łasina czy Rogóźna...A rodzice otrzymywali opis życia w rodzinach Zosi i Trudy.

środa, 30 stycznia 2008

po wielkiej wojnie...

Mijają dni opowieści o powrocie z wojny,rozpoczyna sie jakaś normalność.I Bernard z Zofią zaczynają mówić o teraźniejszości i przyszłości,i inni podobnie.Sąsiedzi zaczynają spotykać się,omawiać -to co nowe,włanczać się w bieżące życie wsi,gminy.Majatek ziemski w Przesławicach - po Zimmermanie przejmuje państwo-on zaginął bez spadkobierców na wojnie-tak mówią.Ziemię w dużej części władza parceluje i sprzedaje chłopom.Dawni pracownicy -rozpoczynają -budowy na swoim.Starzy gospodarze też zwiekszają swoje areały.Bernard też nabywa cztery hektary...dokupuje konie-takie do roboty-ciężkie jak mawia.Wolniutko stabilizuje sie Polska władza w Łasinie,jest pierwszy nasz wójt,polska w wiekszości rada.Tylko ten pieniądz-szaleje inflacja-i tzw polska marka-przypomina o dawnych czasach.Bernard jest ostrożny w zakupach,w gromadzeniu pieniędzy-wie z opowieści z wojny-że inflacja może zniszczyć każdego.Pieniadze -jakiekolwiek sie pojawiają-zamienia w dobra trwałe...kupuje jako jeden z pierwszych maszyny rolnicze-wyprawy dla córek:zastawy,garnki,sztyćce....I zakupuje dwie gospodarki...Przydadzą sie -powiada.Jedną w Łasinie-drugą w Rogóźnie.Tam -jak powiada-wpuszcza-dzierżawców.Mają uprawiać ziemię i dbać o zagrody.To-jak sie potem okaże-wiana dla córek.


Następuje zmiana pieniedzy-wchodzi w obieg silna złotówka-po reformie Kwiatkowskiego.Buduje się Gdynia,buduje sie polskie jednostki wojskowe w Grudziądzu,powstają fabryki...Zwieksza sie zapotrzebowanie na produkty rolnicze.Chłopi na Pomorzu chwalą powstała Polskę.Sceptyczni Niemcy-których tu prawie połowa ludnosci też zaczynają dość przychylnie mówić o nowym państwie.Widzą recesje w Prusach-niedalekich,Gdańsku-niby wolnym...Powracają przedwojenne -dobrosąsiedzkie zwyczaje i obyczaje...A Zosi i Bernasiowi córki dorastają.W miedzyczasie niepokuj wywołuje wojna "bolszewicka".Wszyscy -i Polacy i Niemcy-chcą pokonania najeźćcy.Niektórzy opowiadają swoje wspomienia z niewoli w Rosji w niedawnej wojnie...Są tacy co widzieli pierwsze "nowe porzadki" bolszewików,opowiadają o okrucienstwie nowych władców...Na apel władz-ale i spontanicznie-młodzi idą na tą wojne,gospodarze zakupuja w Gdańsku karabiny i przekazują wojsku...Nawała odchodzi...cud nad Wisłą popędza Rosjan na wschód.Znowu wraca uspokojenie...


Wojna okaleczyła Bernarda-kuleje dość znacznie-ale coraz bardziej -praca i ruch zalecza dawne rany.Tylko sporo szram.Ale z tym można żyć.Czasem tylko -wspomina jakieś epizody,powiada o wybuchach,gazie,poparzeniach...No i ...Zosia w ciąży.Da Bóg-może chłopak sie urodzi?A chciałby...Ze zdwojoną siła pracuje.Uprawiają tytoń-choc mozolnie pracochłonny.Ale daje zyski.Uprawiaja buraki cukrowe-wiele z tym pracy ale sam zysk-za buraki płacą,liscie dla bydła a z cukrowni otrzymuje sie wysłodki,melasę...i inne odpady-przydatne w gospodarstwie.Sieją też rzepak-choć przeróbka odbywa sie pod Gardeją-już na Prusach-ale na granicy przepuszczają.Tam tłoczą olej-dobry i dobrze sie sprzedaje.Tam też sptyka znajomych z przed wojny i Polaków i Niemców...


No i rodzi się syn,Alfons.Może będzie następcą?Rodzą sie pytania i troska aby wyrósł zdrowo.I tak naprawde rodzina ustawia się wokół tego młodego.Rozpieszczają go,staje sie dla dorastających sióstr taką maskotką.Ale dziadek chce -aby nie był maminsynkiem i trzyma dość twardo.Z czasem Aloś towarzyszy ojcu we wszystkich zajęciach...wedruje po polach,lesie...Jeszcze mały-a "pomaga"-tak mu sie wydaje.Po dwuch latach rodzi sie drugi syn-Bolesław.Chłopcy-to pociecha Bernarda.W tym też czasie-zakochuje sie-i wydają Trudę.Chłopak-to syn wojennego kolegi Bernarda-Kerszteina.Po ślubie dostają zakupioną wczesniej gospodarke w Rogóźnie.Dokupują ziemie.Otrzymują od Bernarda gospodarskę i wyprawę;konia,wóz,dwie krowy...od Zosi skrzynię z wyprawą sypialniano-kuchenną.Da Bóg-poradzą sobie.Blisko mieszka stary Kersztein-jakby co zainterweniuje. Niezadługo Zosia też szykuje sie do ślubu.Zakochuje sie w niej daleki kuzyn-Mulewski.Też z tych spod godziemby...Tym razem szykuje sie wielkie wesele i zjazd rodzinny...Bernaś nie wykazuje entuzjazmu-ale Mulewscy naciskają...a konto nowej pary dokupują duży łan ziemi-sasiadujacy z gospodarstewkiem łasinskim Bernarda,mają takie wznioslejsze plany...oni cały czas żyli wspomieniami dziewietnastowiecznymi...Bernaś nie jest zachwycony-on jest realista i twardo stąpa po ziemii...Wie,że tamto mineło,że wielkopaństwo skończyło się,że bez pracy w pocie czoła...Mulewskich trochę zna...widzi jak gospodarka upada-a tyle tam ziemi...Ale Zosia zakochała się,może ona Jana-przyszłego zięcia zmobilizuje do pracy... No i wesele...wielkie,z udziałem gosci z Grudziądza,Bydgoszczy,Berlina i Hamburga...No i te ich głośne i ciche dyskusje.I niektórych zdziwienie-że Jan bierze-chłopską córkę,że to nie pałac a wiejska skromna zagroda...I choć Bernard wie-kim sa ci ludzie-że to jego dalecy krewni...szlag go trafia-ale cóż -zaciska zęby-wesele trwa...I choć w Przesławicach tamtych czasów przeplata sie mowa polska z niemieką-na tej uroczystości-słowa niemieckie go drażnią.A przecież doskonale ten jezyk rozumie...I wtedy w duchu postanawia,że jego synowie nie będą się stykać z niemiecką częścią rodziny,że on już też tam ,u tamtych bywać nie bedzie...I poczęści realizuje swój plan. Dziwny był ten Bernard.Nigdy nie żałował dla dzieci grosza-ale wesele Zosi podliczył...Wyszło-że kosztowało tyle -co osiem mórg ziemiii. Boże - jaka strata...


Mijają kolejne lata.Własciwie podporzadkowane dogadzaniu chłopcom i ich zachciankom.Alfons jest szczególnym pupilem Bernarda-twardy,podobny do ojca i wpatrzony w niego.No i pomaga mu w pracach.Boleś jest delikatniejszy-bardziej przypomina Zosię,często bywa u krewnych Zosi,mały jeszcze a -niewiadomo kiedy nauczył sie mówić po niemiecku...to trochę drażni Bernasia-ale milczy-bardzo kocha Zosię,i wie-że ma zawsze dobre pomysły w gospodarce...ale te ciągoty do Brotzkich...i ciągłe mowy Bolesia,że u wujka Władka,czy Franca to czy tamto...Może odzywają sie jakieś dawne urazy z wojny...może tu i ówdzie budząca się jakieś niechęci...do tamtych...No i gazety opisujace spory i jakieś rozróby w Grudziądzu,Gdańsku...Zauważa,że Niemcy zaprzestają wysyłać swoje dzieci do szkól publicznych-że otwierają swoje...Dziwi się,że władze pozwalają,jest pewny-że kiedyś to się źle może skończyć...


Ale dziś ma inne zmartwienia,takie gospodarskie.Chłopaki rosną-trzeba by o nich pomyśleć.


U Trudy wszystko dobrze-ma dwóch synów.Rosną jak na drożdżach...i z przejęciem słuchają jego opowiesci...Lubia dziadka a to cieszy.Zosia i Bernard co kilka miesiecy zawijaja do Rogóźna-choć to wyprawa. Niepokoją obserwacje Zosi...młodszej córki.Jan Mulewski lubi sie zabawić,popić...Raz nawet Bernard spłacał jego długi komornikowi...Jan obiecał poprawę-ale ...szkoda gadać...I ta córka spędza im sen z oczu.A własciwie-nie córka a zięć...Wie,że gadanie-"a nie mówiłem"-właściwie niczego nie zmienia.A mają już dwoje dzieci,Józefa i Janinę.Boże jakie to fajne dzieciaczki...Pomagają Zosi-córce-jak mogą-bardziej w naturze-to kupią ubranka,sukienki...bo jak Jan dopatrzy sie pieniedzy-już urzeduje w którejś z łasińskich gospód.


Czas mknie...komunia Alosia...


To stare zdjęcie-z lat trzydziestych to jedyna pamiątka-znana i dostępna po Alosiu-z tamtych lat.Z sentymentem spogladam dziś na mojego ojca...I jeszcze w pamieci ten fragment ogrodu z Przesławic i jakby znajomy płotek...drobiazg ale mnie też przypomina własciwie dzieciece lata...no i widoczny fragment stołu...Przetrwał nawet wojne...był u nas-a potem ...po wielu zawirowanich gdzieś zaginął.Patrze na tą fotkę...nie wiele sie to zmieniło w tradycjach od lat...i wtedy z jakąś pompą obchodzono uroczystosci komunijne...Ciekawa ta jego fryzura...Dziś już nikt nic nie powie o tamtym dniu...nie ma już bohaterów z tego zdjęcia ani ludzi najpewniej stojących obok niego...wszyscy pomarli lub pogineli w nastepnej wojnie...albo po niej-ale to już następne historię... PRZEMIJA POSTAC ŚWIATA...

wtorek, 29 stycznia 2008

ostatni rok wielkiej wojny

Zdjęcie obok-ze zwózki zboża z Hermanowa-to ostatnie dni pobytu Bernarda przed wyjazdem na front,Stare i sentymentalne zdjecie-za wozem biegnie jedna z córek-dziś już nie można ustalic-która.Nikt już ze zdjęcia nie żyje...ale też pomarli i synowie Bernarda-ale to dużo dalsza historia.A zdjęcie-pamiętam-przechowywane było-jak...relikwia.
Mija lato,jesień i stosowne prace w polu.Do Przesławic dociera wieść o zakończeniu wojny.Radość,euforia u ludzi-tylko gazety jakieś niezadowolone.Wśród miejscowych Niemców jakaś goraczka...Gdzieś tam wyrzucają Niemców,Warszawa wyzwala sie,rozbrajają obcych...w Poznaniu rozruchy...pada nazwisko Paderewski...Dla Zosi te wieści zwiekszają niepokój-dlaczego Bernard nie wraca?Żyje?W niewoli jakiej?Na nowej wojnie?Czas mija.Mówi się o plebiscycie,o walkach,o listach narodowosciowych i wyznaniowych...Niemcy poszukują dla siebie najkorzystniejszych argumentów...A powiat grudziądzki staje sie dość długo niczyj...Wreszcie informacja-do Grudziądza,Łasina...wchodzi Polskie wojsko-Niemcy wycofują sie.Tu będzie Polska.A gdzie Bernard?Zaczynają się tworzyć polskie struktury władzy-Zosię to przeraża...kim własciwie jestem-Polka,Niemka?Jej rozterki rozwiewa Bernard-wrócił-znowu powiązany-dosłownie białymi paskami z koszuli...Jak mówi-uciekł z drzwi smierci.W ostatnich dniach raniony,leżał długo w błocie...Zbierali trupów,poruszył się-przekazali do szpitala.Tam odzyskał przytomność...ale zobaczył całego siebie w opatrunkach... zaczął regenerować się,chciał żyć.Przeżył.Jak ogłoszono koniec wojny-z innymi rozpoczął wedrówke do domu-tym razem z jakiegoś szpitala pod Aahen...Pociągi nie chodziły,w całych Niemczech jakiś bałagan...rewolta.Słyszał,że odradza sie Polska,że Niemcy czują sie poszkodowane mającymi nastąpić zmianami,kontrybucją jaką maja zapłacić Anglii,Francjii i innym...Widział też rozpacz tamtejszych matek po zaginionych mężach,synach...ale co mu tam,on spieszył do domu-do Przesławic.I w tym momencie-wszystko jedno-byle tam dotrzeć,ma nadzieję,że nie stała im się krzywda.Wiedział-że ich strony omijały fronty.Boże-jakież wielkie te Niemcy.Pieszo szedł z innymi powracajacymi długie kilometry.Czasami kawałek jechali jakimś lokalnym pociagiem.Czasem okazywało sie,że jechali gdzieś-"nie -podrodze",trzeba było wracać.I tak całe tygodnie...Dotarł wreszcie do Magdeburga-stąd jakoś jechał pociąg z wojskiem-do Breslau-do Wrocławia.To juz bliżej domu.Z tego Wrocławia-jeszcze tydzień wędrówki-do Gdańska-gdzieś przez Frankfurt,Szczecin...To już jak w domu.Jeszcze dzień dwa.Furmanką,pociagiem ...pieszo.I jest....Boże-jest w domu...jaka radość...i jakoś wszelkie bóle mijają...nawet nie wiele mówi....spać spać sp.... Zosia pomaga mu sie rozebrać,gotuje gar wody i myje,czysci rany,zmienia opatrunki...płacze....z radości. I co tam wojna,jakaś nowa władza,co im tam-są razem ,przeżyli tą przeklęta wojnę...i własciwie-co z tej wojny mają?...ale idzie noc...cicha i dziś spokojna,juz bez leków i złych snów...noc już w świecie bez wojny i bezpiecznym...A CO PRZYNIESIE ŚWIT I NOWE CZASY....KTO BY O TYM TERAZ ....DZIŚ MYSLAŁ. A CZASY IDĄ NOWE....INNE...RYSUJE SIE DOBRA PERSPEKTYWA....ale o tym ....za moment.

niedziela, 27 stycznia 2008

powrót na front...

Czas urlopu mija szybko.Zosia wymusiła zrobienie zdjęcia,dziewczynki nie odstępowały ojca ,bez przerwy domagały sie wojennych opowieści. Te nie były budujące,ale mowił im o tym oględnie...jakby oswajał z mogacą-często nie przewidywalną własną egzystencją.Ale zawsze pocieszał-"dziewczyny-ja nie dam sie zabić".No cóż-w nadzieji siła.Dwa tygodnie mineły...całą rodziną odwieziono Bernarda do Łasina-na stacje... Stąd pojechał do Grudziądza-i dalej do Berlina i Aahen...i dalej-na front.On w pociągu-one na bryczce-wszyscy przygnębieni...Kiedy-i czy spotkamy sie jeszcze... A z pól wojennych dochodziły smutne wieści.Wojna zatrzymała sie-wojska stały latami w miejscu.Przeciwnicy-w wojennej propagandzie obrzucali sie...próby budzenia dalej wojennego zapału załamywały sie.Co i rusz dochodziły wieści o zabitych lub zaginionych,coraz częsciej-gońcy donosili koperty z czarnymi opaskami...Niezadowolenie rosło.Słyszano-że w wielkich miastach narastały niepokoje społeczne,coraz częsciej słychac było o rozpadzie mocarstw-o budzeniu sie z niewoli i uśpienia małych narodów.Zaczeto mówić o Litwie,Czechach...Serbii,jakiejś Jugosławi...Coraz częsciej-że odrodzi sie Polska.Ludność polska zaczęła coraz częsciej dowiadywać sie-o "dawnej swej potędze",zaczęto mówić o różnicach miedzy Polakami,Niemcami,Rosjanami...o naszym zniewoleniu,o wredocie -przed dziesiątkami lat-naszych sasiadów...ale też stawiano pytania-dlaczego ta Polska kiedyś w XVIII wieku upadła...Zosię mało interesowały te wielkie sprawy...bardziej codzienny byt i ich los.Kim oni są,gdzie trafią -jak wybuchnie ta Polska..no i czy Bernaś w porę wróci...niech on decyduje-co z nimi-co ją tam ta polityka obchodzi...Aby nie było zbyt mało zmartwień rozchorował się teść i po tygodniu-zmarł.Leciwy był-ale cóż poradzić.Przy pomocy sąsiadów-przygotowała pogrzeb-wysłała depeszę na front-ale Bernasia nie puscili.A może nie dostarczyli nawet depeszy...Front już sie walił...W wojnę włączyła sie Ameryka.W Rosji - jakaś rewolucja,coś tam słyszała ,że do władzy doszli jacyś bolszewicy...Ale ta Rosja to gdzieś daleko,tam nie było Bernarda.On walczy-czy walczył(?) na zachodzie-gdzieś we Francjii. Zosia dalej pracuje w polu,sieje i zbiera plony,uprawia-jak potrafi ziemię.Ciężko-ale cóz począć.A on pojechał na front... I wieści sie jakby skończyły-wysyła sumiennie listy-ale od dłuższego czasu-brak wiadomości.Cisza.Ludzie mowią o rozruchach ...o abdykacji cesarza,o walkach w Warszawie ...o wojnie wewnętrznej w Rzeszy ...o rozpadzie ...swiata.Tak -o rozpadzie jej świata -który znała,który miała w pamięci....Boże świety-a on nie wraca...czy żyje,czy ...tysiące pytań...Kiedyś w Grudziądzu-obserwowała przez chwile koleje...widziała tam pociągi z rannymi,pociagi z wojskiem -jakby skadś uciekali....dokąd jadą?Co za czasy....

sobota, 26 stycznia 2008

urlop na wojnie....

Któregoś dnia Zosia wybrała sie z tesciem orać pole na tzw Hermanowo.To była działka-dokupiona przed wojną z podziału splajtowanego majatku.Z Przesławic nabyli tam działki jeszcze inni czterej ich sąsiedzi.Na to pole trzeba było jechąć drogą-wąwozem-jakieś 1400m.Niby nie wiele,ale spora nierówność o górzystość sprawiała sporo kłopotów...szczególnie jej,nie wprawionej do takiej pracy.Postanowili-z teściem orać pole-bo jesień i pod letnie uprawy tak trzeba.A na innych pomoc liczyc nie było można-każdy miał podobne problemy.Dziadek miał trzymac lejce-Zosia-postanowiła prowadzic konie za łuzdy.Najtrudniej pierwszy -prowadzacy ciąg...potem jakoś będzie.No i tak orzą...Co przejadą pole-sprawdzają,czy skiba w miarę równa,czy prosty ślad...Po trzech godzinach Zosia i jej teść-prawie padają ze zmeczenia.Bo i płog okazał sie cieżki,konie nie bardzo tych koniuchów chciały słuchać...a może przedobrzone i skiba zbyt głęboka...ale teść twierdzi ze "wsam raz".Wtem widzą biegnąca Trudę-z wrzaskiem z daleka-"tata tata przyjechał....".Zosia zostawiła teścia,konie...i popedziła do domu...Prawie na skrzydłach-nie czuła zmeczenia,dnia pracy...wpadła do domu...Widok jak z basni...Bernard podrzucał Zosię,karmił jakimiś cukierkami....spostrzegł żonę-postawił na podłodze dziecko....stanęli naprzeciw siebie...nic nie mówią-patrzą i płaczą...I tak stoją ...Przybiega Truda,patrzy Zosia...Raptem wszyscy chwytają sie za szyję,sciskają w ogólnym szlochu radosci,szczęścia...nadzieji i... Mija pierwszy moment powitań,urywane rozmowy o dniu dzisiejszym...Bernard wychodzi pomóc uporac się staremu ojcu z uprzężą,konmi...a przede wszystkim -jak trzeba -witają się. W pospiechu Zosia wykonuje codzienne oprządki,przygotowuje strawę...wie-że zaraz posciągają sasiedzi-głodni wieści z wojny,może o swoich...Wie ,że dopiero wieczór bedzie dla nich...dla rodziny.Tak już jest na wsi...Do wieczora-Bernaś opowiada swoje przeżycia z wojny.Zosia wie-że nie mowi wszystkiego,omija jakieś złe i straszne chwile,o swojej wpadce na minę tez mówi oglednie...pewnie dlatego że z zaciekawieniem-łykając kazde słowo-słuchają córki i dzieci sąsiadów-które tez sie tu znalazły.Zosia zauwaza,ze Bernard ze smutkiem wspomina poległych,martwi się o rannych...I z jakimś przejeciem opowiada-ze ten wróg-to tacy sami chłopcy,też majacy rodziny...i często wtraca-że po drugiej stronie słychać też mowę polską...Mówi,że po tej wojnie-to chyba świat się zmieni...Potem Zosia słyszy dyskusje mężczyzn...Zastanawia się-jak pozbyc sie dzis tych przybyszów...Ona chce pobyc z nim,córki też-a ta cała wojna-niech ją szlag trafi...Sąsiadki pomogły-wymyslając jakieś pilne prace...
Jedno-co sobie powiedzieli-jutro jedziemy zrobić pamiątkowe zdjęcie-kto wie-co bowiem przyszłość przyniesie...a Bernaś ma po dwóch tygodniach wracać na front...Zosia postawiła na swoim-jutro do fotografa-bo potem bedzie praca,codzienne troski...i czas ucieknie,a ona chce miec z nim -obrazek-i on ma ją zabrac na ten front-na tą wojnę.
Wieczorem Bernas długo rozprawiał z córkami,opowiadał-jak nigdy bajeczki do snu.A dziewczynki nie chciały długo zasnąć.Potem poszedł pogadać z ojcem-teściem Zosi.Boże-co oni tyle gadają...Wreszcie przyszedł...utulił stęsknioną Zosię.Była noc...I pogadali-bez słów. Na słowa jeszcze przyjdzie czas... I żeby tą wojnę,cesarza i ...diabli wzieli...

środa, 23 stycznia 2008

co z tym zrobić...


Pewnego razu -pod wieczór do jej chłopskiej zagrody zawitali jacyś obcy.Z gazety grudziądzkiej p.Kulerskiego.Są mili-proszą o wywiad.Zofia czuje sie tym skrepowana,zażenowana...Od gości dowiaduje się,że jej mąż-Bernard pochodzi gdzieś z odległego styku Kujaw i Wielkopolski,że rodzina kiedyś posługiwała się herbem...Ci chcą wiedzieć więcej,chcą szczegółów z życia,dopytują-jak to się stało-że dziś są pospolitą chłopską rodziną.Zosia nie potrafi sprostać ich pytaniom... Pyta swojego-sędziwego teścia.Ten niejako z obawą i zakłopotaniem,z wzruszeniem zaczyna swą opowieść.Myli jednak przeszłość z terazniejszością,miesza ludzi...Zosia tłumaczy cichutko gościom-że teść ma ponad osiemdziesiąt lat,że często zapomina,że potrzebuje opieki...tylko czasami jej pomaga w drobnych pracach;przy chlebie,obiedzie jakichs pracach przydomowych,że jego opowieści może prawdziwe,może nie...Ona obiecuje dowiedziec się czegoś więcej od Bernarda-jak wróci...Goście zostawiają pare gazet...tam seria o Polskich rodach na Pomorzu,na Ziemii Chełmińskiej ...Gazeta budzi dumę Polaków,tęsknotę za własnym krajem...rozbudza wolniutko nadzieje,że ta wojna może być jakimś odrodzeniem...Dla Zosi to nowy swiat,nowe wyzwanie...przypomina sobie-jak echo-ciche wspominki teścia-z przed lat...jakieś opowieści w jej domu o dawnych czasach...Wachania jej rodziców-co do ślubu z tym chłopakiem z Polskiego domu i pochodzącego z gdzieś z pod "ruskiej granicy"...ale co ją to wtedy obchodziło.Podobał jej sie wysoki,przystojny Bernard...I zaradny,pracowity i z morgami...Nigdy nie widziano go pijącego,palił tylko fajeczkę i rozważnie wypowiadał sądy o tym -co wokół...I tak jakoś spogladał tęsknie gdzięś ponad wszystkimi...i umiał wiersze...wprawdzie po polsku...ale co jej tam...tu wszyscy znali ten język....ona też...chociaż kończyła szkołe pruską w Lessen-w Łasinie.I był taki czas-nikt nie zwracał tu wielkiej uwagi na pary mieszane-liczyło się tylko morgi,zawód,wielkość warsztatu,konto...no i u młodych wzajemna-choćby sympatia...no i taka sama religia.To było-tu na Pomorzu przestrzegane.
Redaktorzy z Gazety zostawili jej herb...smieszne to i mało istotne-ale niech im tam.Przyjedzie Bernaś-bedzie czas powie co z tym...a teraz są ważniejsze sprawy.Jutro jest odstawa tytoniu do Grudziądza-jak to dowiezie ,jak jej odbiorą...a ztego powinien być dobry grosz... Niespodziewani goscie poszli...Zosia zamysliła sie.Ludzie mówią,że po wojnie bedzie tu Polska...MOŻE!!!Co jej tam-byle Bernaś cało wrócił-a reszta-z nim-bedzie jak Bóg da...

piątek, 18 stycznia 2008

proza życia

Zosia codziennie jakby z większym zapałem i nadzieją gorąco modli się. Jest pewna,że jej modlitwa ustrzeże Bernarda na wojnie,że pomoże dobrze wychowywać córki,że Bóg pomoże jej nie zniszczyć gospodarki-która dopiero jakby "stanęła na nogi".No i teść-choć leciwy-będzie jej jeszcze choć trochę pomocą.Rozpoczyna się codzienna-jak to na wsi robota...i codzienne kłopoty.Czasem w pracach-szczególnie tych w polu troche pomagają sąsiedzi-kuzyni męża.Są to jednak starzy już ludzie których synów też zabrała wojna.Codziennie ukradkiem wygląda posłanca pocztowego.Nie często jednak w jej gospodarkę zachodzi.Bernard pisze nie często.Swiętem są jego listy-i uczy się ich na pamięć.Tak mijają dni,tygodnie miesiące...Gertruda-Trudka-jak mówi do starszej córki kończy szkołe-bedzie pomagać matce.I nauczy sie haftu,szycia,gotowania...taka edukacja młodej panny...no i musi dla siebie-do dorosłości przygotować wyprawę.Zosia wie,że wojna wojną,ale kiedyś się skończy-chłopcy wrócą z wojny lub inni dorosną ,a życie idzie naprzód.Nie tylko przecież dla stołu mają duże stado gęsi,kilka owiec...nie tylko dla handlu uprawia sie len,konopie...Bo potrzebne i pierzyny i poduchy,potrzebne dywany i obrusy,potrzebna pościel...I wszystko to trzeba wykonać w długie jesienne i zimowe wieczory.I czas szybciej mija i porzytek.Zosia uczy Trudę,małą Zofię...Dziewczyny tkają,szyją,haftują.Takie zadanie na parę lat...Bo jej córki muszą zapełnić wielkie kufry różnym dobrem.No i codziennie dziewczyny-pod nadzorem gotują,robią zaprawki,suszą jabłka,zbierają grzyby i td.Te prace ułatwią życie rodzinie przez długie miesiace i uczą...Bo przyszły mąż nie może narzekać-że dostał żonę niezaradną...a ich przyszłe teściowe-bedą oceniać nie tylko jej córki ale i ją.Te wszystkie zabiegi pozwalają nie mysleć we dnie o wojnie.Ale wieczory,noce...ile wylanych łez i westchnień.Ile modlitw i niejako kłotni z Panem Bogiem,że trzyma Bernasia tam ...daleko.W drugim roku wojny-długo nie było wieści.Myśli rozsadzają Zosi głowę.Wreszcie upragniony list...z Pasewalku,ze szpitala. Czyta z wypiekami na twarzy i niepokojem...Jest ranny,ale już lepiej-pisze -pewnie aby jej nie martwić-że to tylko draśnięcie.Zosia wie,że gdyby lekkie-nie trzymaliby -jak pisze-trzeci miesiąć w szpitalu.To nic-ale żyje,może wróci po leczeniu,może go zwolnią z tego wojska.Dowiadywała sie-gdzie ten Pasewalk-ale daleko i kosztuje i gospodarka na głowie...Czeka i pisze.On też często pisze;o sobie i kolegach,o wojennych przygodach.Bagatelizuje swoją ranę nogi,pleców,głowy...Co list-to opowiada zartobliwie o róznych oparzeniach,zadrapaniach.Zosia juz w mysli wyobraża sobie jego stan...I czeka pełna nadzieji,że Bernaś wróci...czeka.

czwartek, 10 stycznia 2008

nowy inny czas....jaki????

Idą nowe czasy.Zofia ma tego pełną swiadomość.Bernard wyjechał-a łasciwie wywiźli go -w gdzie tego na razie nie wie.Od sąsiadów i z gazet wie,że rozpoczęła się wojna.Wie,że w wojnę wplątują sie prawie wszystkie narody Europy.To nie może sie dobrze skończyć.Tak naprawdę niewiele ją obchodzą zwycieskie i przegrane bitwy,dywagacje polityków i dziennikarzy.Ona chce,aby jej dzieci wychowywały sie w spokoju,zdrowo,aby było co włozyć do garnka.I czeka i tęskni za mężem.Każdego dnia wypatruje listonosza.I narasta niepokój.Szczególnie wtedy-jak dowiaduje się,że gdzieś już donieśli o czyimś "bochaterskim zgonie za ojczyznę".I pod wpływem Gazety Grudziądzkiej-coraz częściej zastanawia się gdzie jest ta jej Ojczyzna...czy Rzesza czy mająca sie podobno wyłonić Polska.Niemcy zna-tak jej sie wydaje-a Polska?Czy to bedzie jej kraj?Jakie bedą w tej Polsce porządki...Takie i inne pytania zadają sobie tam wszyscy...i coraz głośniej.Ale trzeba wracać do codzienności.Trzeba zająć sie gospodarką.Roboty sporo.Najtrudniej w żniwa-bo brak męskiej siły.Ona też nie ma wprawy w robocie z końmi,ale musi sobie radzić.Tak mają i inne.I jeszcze mysli ....te myśli...głowa boli...Wie,ze któregoś dnia dostanie adres do Bernarda.Jedzie do Łasina z córkami i robi zdjecia-kosztują-ale zaraz-jak bedzie adres-wysle jemu.Bedzie mięć i ją i córki -choć w mysli przy sobie.I musi się spieszyć-bo u fotografa kolejka a na zdjecia czeka się...I takich jak ona jest wiele...a przecież on może w kazdej chwili napisać.Nie może czekać.Dla niego kazdy czas moze być bardzo cenny.Udaje się w porę.Otrzymuje list z poczty polowej....Boże-gdzie to jest....ktoś tam przyjechał na urlop-powiedział-ze Francja.Boże,gdzież tego mojego Bernasia wysłali...Ale są zdjecia.Odpisuje i wysyła.Zaraz na nastepny dzień....Jednak żyje-da Bóg-wróci z tej przeklętej wojny.Ale to dopiero początek,pierwsze miesiące...

środa, 9 stycznia 2008

wojna narodów tuż tuż...

W domu Bernarda i Zofii zachodzą zniany.Dziewczyny rosną,wre praca -jak na razie szczęści się.Od paru lat urodzaje,bardzo poprawnie układa się z sąsiadami- Klucznikiem,Rujnerem i potężnym junkrem-Zimmermanem.Ten ostatni niewiele przebywa w Przesławicach-przeciezż to nie jedyny jego majatek-inne,chyba okazalsze są gdzieś daleko-pod Olsztynem i Królewcem.Tu administruje rządca-Polak i dobry człowiek.Czasem pomaga chłopom,czasem innym mieszkancom wsi..Junkier zdaje się tego nie zauważać.On raczej zaglada tu-w podrózy do Berlina czy Monachium.Gdzieś tam ma krewnych swoich i żony.
Ludzie jakby przyzwyczaili się do otaczajacej ich rzeczywistosci.Ale coraz częsciej z niepokojem przegladaja gazety...Zaczynają je nabywać... przy wieczornych spotkaniach karcianych,czy niedzielnych wedrówkach z kościoła-katolickiego czy protestanckiego-wrze...Są pytania-czy jednać sie z Austrią,jak zachowa sie Francja,co Rosja...no i nie pewna Ameryka.A każdy ma swoją teorie i "wysyła"cesarzowi własne rady.Wszystkich ogarnia swoisty niepokój.Rodziny niemieckie czują sie pewniej.Oni wierzą,że pobiją sasiadów,że dadzą nauczkę,że zdobędą nowe przestrzenie-jeszcze pamietaja zwycięstwo Bismarka nad Francją i apanaże...Są pewni-że wojna-da im nowe bogactwa i potegę państwa.A że będą straty -no cóż-na pewno nie wielkie i będą dotyczyć "kogos tam".Z niepokojem nasłuchuja kobiety,żony,matki...Te wiedzą,czują że idzie złe. W Przesławicach też się szykują do wojny.Chłopi obmyślają,jak uchronić synów,czasem samych siebie przed poborem,jak żony mają obsiewać pola ...Nieszczęście przychodzi nagle.Policja roznosi karty powołania.W Grudziądzu ma być komisja-tam przebadają-kto zdolny-natychmiast w kamasze.I tak się dzieje.Zaskoczenie uniemozliwia wykrety-władze sprytnie rozgrywaja tą partie-w mieszanym polsko-niemieckim środowisku.Bernard ma pecha-wcielaja do wojska.Dostaje przydział do artylerii-na zachód Niemiec.Przygotowują sie do ataku na Francję.Zosia jeszcze próbuje go wykupić,dociera do ważnych osobistosci powiatu-wykorzystuje niemieckie pochodzenie...Niestety-nie udaje się.Z Przesławic zabrano wszystkich gospodarzy i sporo parobków,bez wzgledu na narodowość.Władze są nieugięte.Widać,że idzie długa,bezwzgledna rozprawa z przeciwnikami .A prosty lud-kogoż on obchodzi...Ważne są interesy cesarza i generałów...no i ta propaganda...ona najbardziej niepokoi...Zosia wraca do domu.Zmęczona zasypia przy stole-Boże-jak ja sobie poradzę.Dziewczynki małe,teść - 78 lat i prawie dziecinny i też własciwie potrzebuje opieki.Czasem pomagali jej chłopcy z majatku-bo tam słabo im płacili,ale czy zechca pracowac dla niej? no i pewnie ich też zaraz pobiorą do wojska...-Boże pomóz przetrwać.A to dopiero pierwszy dzień samej,bez wsparcia...No i gdzie go wywiozą....same niewiadome....

sobota, 5 stycznia 2008

i tak to się zaczęło...

Z tym dzieckiem-Zosią rozpoczęła się pewna stabilizacja.Dokupiono ziemii na tzw Hermanowie,wybudowano wszechstronna szopę-która spełniać zaczęła obory,stajni,chlewni i kurnika-obok wybudowano stodołę .W sąsiedztwie z domem założono sad. Dziewczynki rosły.Dziadkowie myśleli też o następnych dzieciach... i pracowali.Docierały do nich jednak niepokojące wieści.Mówiło się o nadchodzącej wojnie. Gazeta Kulerskiego niejako z optymizmem pisała o niepokojach dopatrując się w tym szansy na -jak mawiano-wybuch Polski.Chłopi byli raczej sceptyczni.Oni już wrośli w rzeczywistość,chcieli spokojnie żyć.Na Pomorzu wszelkie zamierzenia wyzwoleńcze nie były zbyt silnie zakorzenione.Sadzę,ze wynikało to głownie z wpływu żywiołu niemieckiego na tych terenach już od czasów pokrzyżackich.A stosunki z sąsiadami-Niemcami były z reguły poprawne.Dochodziło tu zresztą do małżeństw mieszanych.Ta sytuacja trwała zresztą długo-do lat trzydziestych dwudziestego wieku.W takim klimacie żyją też Żurawscy.Tworząca się spokojnie zamożność,stabilizacja życiowa przypominała Bernardowi,że pochodzi z wielkopolski,że rodzina ma ziemiańskie korzenie.I fakt,że żona Zofia-z Wieczorskych-już zniemczonych znacznie tubylców -doskonale opanowuje język,zaczyna czytać polskie ksiąski,polskie baśnie dziewczynkom niejako uzewnętrznia jego ciche marzenia. Gertruda kończy siedem lat i musi iść do szkoły-pruskiej.Ale Bernard -początkowo na książce do nabożeństwa,potem na gazecie Kulerskiego uczy jej polskich słów.Te nauki chwyta też Zosia. Dziewczynki wiedzą,że polskich baśni i opowiadań lepiej w szkole nie ujawniać.Bo Zosia też idzie do szkoły.Dziewczyny są wychowywane dość konserwatywnie,po chrześcijańsku i do pełnienia kiedyś roli matki o gospodyni.Z obu kultur-polskiej i niemieckiej -jak sądzę bierze się najbardziej przydatne wzorce. To kiedyś ma zaowocować pracowitością,systematycznością ,uporem...
jasnym stawianiem sobie celów i wymagań, pokornym przyjmowaniem wszystkiego co "zsyła opatrzność".To ma owoco- wac dużym szacunkiem dla starszych ,dla rodziców dziadków i następnych pokoleń. W domu często zaczyna się mówić o wojnie. Wszystkich powolutku ogarnia niepokój...Bernard opowiada żonie i dziewczynkom - jaką była kiedyś Rzeczpospolita.Czasem skads przynosi ciekawą książkę,wspólnie czytają...A pod nieobecność córek wydaje dyspozycje-"na wypadek gdyby go zabrali do wojska,gdyby zginąć przyszło...". Tak mijają dni,miesiące i lata...W domu tymczasem przeżywa się wiele drobnych radości.A to z zakupu pralki -na korbę,z nowej maszyny do trawy ,a jak trzeba i ścinania zboża.Cieszy rynek - na mleko a przede wszystkim masło i sery-które Zosia produkuje i zawozi do Grudziądza.I dość szybko znajduje odbiorców.To spory zastrzyk w gospodarkę.I systematyczny.Dziewczynki nie sprawiają większych kłopotów,uczą się nieźle...Bernard ogradza obejście,po cichutku myśli o budowie -może za pare lat dużego ,przestrzennego domu-takiego pałacyku-marzy mu się.Ale nie wie że już na włosku wisi wielka wojna narodów.Ta wojna odmieni życie wszystkim... A propaganda pruska-nie wierzą jej polacy,sceptyczni sa też niemieccy sasiedzi.Niepokoją się-jak zwykle najbardziej kobiety.One wiedzą,że wojna to ich głównie zmaganie sie z pracą,utrzymaniem gospodarstw,wychowywaniem dzieci i nie daj Bóg z przemaszerowującymi wojskami...wszystko jedno czyimi...

środa, 2 stycznia 2008

Dawno dawno...

Dawno-w połowie dziewiętnastego wieku-Europa na jakiś czas -politycznie zastygła.Tak wydawało się masom...Ludzie zaczęli dostosowywać sie do ówczesnych granic i rzeczywistości.Wrzało-w kongresówce i w warstwach szlachecko-ziemiańskich,szczególnie wśród młodzieży. Tak zwykle bywa...
W zaborze rosyjskim wybucha powstanie-a jest 1863 rok.I najmniej ważny był powód-to wcześniej już wrzało i conieco promieniowało na wszystkie dawne polskie krainy.Nie będę tu opowiadać dziejów tego powstania-napisani bowiem tomy.Wspomnę tylko-że ochotę do walki wykazywali również młodzi z prusko-rosyjskiego pogranicza.Rodziny wstrzymywały mlodzięców z różnym skutkiem.Podobnie było z młodymi Żurawskimi.Rodzina mieszkała w rejonie podpoznańskim.Posiadała tam spory majątek ziemski.W zasadzie oporu jawnego prusakom nie okazywała-bierny-jak wtedy wszyscy;a to z ociaganiem płacono podatki,to szukano najrózniejszych sposobów ich unikania lub zmniejszania...I organizowano sie wokół kas-zapomogowych,wokół Cegielskiego...Chciano udowodnić Niemcom-że Polacy to dobrzy,zorganizowani gospodarze swojej małej ojczyzny.I nawet akcje Bismarka i jego Kulturkampf własciwie przegrały.Ale może dlatego-każdy przejaw polskości był z moca tępiony.Wykorzystano udział sporej grupy młodych ludzi zasilających powstanie w Warszawie jako motyw do represji.A że z naszej rodziny bracia pradziadka poszli w kongresówkę-Prusacy w zemście upaństwoili ich majateczek,a potem szybko rozparcelowali-tworząc własciwie nieodwracalność.Tak postąpili wszędzie tam-gdzie właściciele-Polacy-w jakikolwiek sposób narazali sie władzy pruskiej.No i był pretekst-udział w zagranicznej wojnie.Mało znane są losy wielu z rodziny-rozeszli się po Wielkopolsce i Pomorzu...Rozjechali sie po całych Niemczech,wyemigrowali za wielką wodę....Taki Polaków los.Tak trafiła w rejon gminy Łasin(Lessen)młoda para - Bernard i Zofia Żurawscy i inni ich znajomi i krewni.Pozwolono osiedlić im się w przeznaczonej do wycinki części lasu we wsi Przesławice.I oni,i inni-pobudowali ziemianki i rozpoczeli karczowanie lasu.Każda z rodzin otrzymała po kilka mórg do wykarczowania i obietnicę,że jak doprowadzą do uprawy-to nabędą prawo wykupu tych działek.Nastał czas ciężkiej,wytężonej roboty.I własnie ta ciężka robota zintegrowała wszystkich osiedleńców ziemianek.Zdali sobie sprawę,,że tylko wysiłkiem grupowym-jest szansa na wykarczowanie korzeni,uczynienie ze zrębowiska uprawnego gospodarstwa.Karczowali,chodzili na zarobek do sąsiadującego majatku junkra,niektórzy dodatkowo trudnili się kowalstwem,szewstwem,pracą sezonową w cukrowni w Mełnie...Z czegos przeciez trzeba było kupić konia,krowę...jakieś narzedzia...chleb...Jak wspominano po latach-to były cztery lata niesamowitej biedy i samozaparcia,ale i nadziei-że bedzie lepiej...
I tak w trudzie,niejako kosztem niesamowitej siły woli,pracy w pocie i prawie bez opamietania wybudowano-na kolonii-jak mawiano-Przesławic -DOM.Jak był dom-pojawiła sie pierwsza córka...I nowy cel i motyw działania.Był rok 1903 lub 1904...A córkę ochrzczono w Łasinie-i nadano imie Gertruda.Dom zaczyna nabierać rumieńców,taki jest zawsze urok pojawiających sie dzieci. I władze jakby zapomiały o tych osiedlencach...Umozliwiono im zakup notarialny wykarczowanych działek.Moi dziadkowie otrzmali tego 15 mórg-to jakieś niespełna 4 hektary.To juz było coś.Ale i sielanka jakoś zaczęła pryskać.Tu i ówdzie przebąkiwano, że idzie wojna.A Trudzia rosła-w domu uczyła sie pisac i czytać po polsku,w szkole-po niemiecku.Bo do szkoły trzeba było ja wysłać-takie było już pruskie prawo.Dziadkowie otrzymywali też -polską Gazetę Grudziądzką wydawaną przez ówczesnego działacza-Kulerskiego.Na tej gazecie dzieci Polaków poznawały własną historię i dzieje swojego regionu.Wolniutko rozbudzano lub przypominano o polskości.O tym też przypominali niejako zaborcy okresowymi represjami i upokorzeniami.Własciwie działania władz utwierdzały-szczególnie-znowu najmłodszych-ze "cos trzeba z tymi prusakami zrobic".Dziś wiemy,że teren powiatu grudziadzkiego w 70 % zamieszkiwała ludność polska,jakieś 8-10% żydowska-reszta-zdecydowanie nie wielka-to Niemcy.I mimo rzadów niemieckich-oni też w części sie polonizowali.Tyle historii.Rok 1906 -rodzi się Żurawskim druga córka-Zofia...

wtorek, 1 stycznia 2008

zamiast wstępu...

Zapowiadałem sobie i rodzinie,że nadejdzie taki dzień i zacznę spisywać dzieje rodziny-taką sagę rodu.Zdaję sobie sprawę,że nie jest to proste przedsięwziecie,że wiele faktów z przeszłości nie posiada już jasnego udokumentowania,niektóre trzeba na bieżąco odszukiwać.Mam nadzieję,że część znajomych,krewnych włączy sie w to dziełko,że komentarzami i uwagami wesprze lub naprowadzi na dobre drogi lub wstrzyma albo zmniejszy zapisy fikcji.Zdaję sobie sprawę,że połączenia faktów i przejścia od do nowych wydarzeń czasem zmuszą do dorobienia opowieści.Postaram sie,aby były to opisy,monologi i inne sceny rodzajowe najbardziej prawdopodobne. To moje pisanie-to taka ochota zapoznania pokolenia moich synów i wnuków z rodzinną prawdą i legendą.Bo dobrze-gdy wiemy "skąd nasz ród".Pisanie rodzinnej sagi,opisu klanu wymaga - jak sądzę odniesienie do otaczającej rzeczywistosci politycznej,gospodarczej.Na szczęście dość dobrze znam poglady na wiele spraw ówczesnych czasów moich rodziców,ich najbliższych,znam z opowiadań zachowania i niejako cytaty wypowiedzi dziadków i ich rówieśników,znajomych.Nie wspomnę już o czasach z mojej młodosci...Zdaję doskonale sobie sprawę,że w tekście będą pojawiac się błędy-czasem i ortograficzne.które postaram się-po zauważeniu- poprawiać.No i te komputerowe,słabe przyciśnięcie klawisza itd.Będę wdzięczny za konstruktywne uwagi czytających,a złośliwe-też przezyję...Mam nadzieję,że moi a z czasem i inni ,poznają wycinek z polskiego folkloru i kolorytu,conieco z życia Polakow poprzednich wieków,Polaków z pogranicza warstw społecznych,z życia w zaborze pruskim i w czasowych asymilacjach. To jakby nowe okreslenie,czasowa asymilacja-ale bywała.Jak obserwuję przełom dziewiętnastego i dwudziestego wieku -to zaskakują mnie najróżniejsze koligacje i powiązania ówczesnych ludzi w regionie rzeki Osy...Ale szczegóły-same sie pokażą. No i od jutra - DO ROBOTY!!! Aby ocalić od zapomienia!!!